Aktualności 11 stycznia 2024

Nie boją się rzeczy nieszablonowych. Wielka współpraca Dzików Warszawa [WYWIAD]

Michał Szolc stworzył markę Dzików Warszawa. Klub w swoim pierwszym sezonie w elicie stał się rewelacją rozgrywek. Ma ambitne plany i na każdym kroku podkreśla, że... dopiero się rozkręca. Teraz nawiązał współpracę z gigantem w swojej branży, firmą InPost. – Nasi partnerzy to ambitne firmy i ludzie, którzy są z nami, bo mierzymy wysoko i nie boimy się o tym mówić. Zdają sobie sprawę, że realizacja naszych planów będzie ekstremalnie trudna i to długa droga. Jednak ambicja i chęć rozwoju jest tym, co nas łączy – powiedział w rozmowie ze SportMarketing.pl.

Miłosz Marek, SportMarketing.pl: Nie interesuje mnie przeciętność – to zdanie, które często Pan powtarza. Jakie były oczekiwania przed tak ambitnym postawieniem sprawy przy tworzeniu Dzików Warszawa, a jak wygląda rzeczywistość?

Michał Szolc (prezes Dzików Warszawa): – Mam nadzieję, że to zdanie ciągle jest widoczne w naszych działaniach, sposobie funkcjonowania i tym, jak jesteśmy odbierani przez fanów. Nie mówię wyłącznie o kibicach koszykówki, bo nasz pomysł na klub sięga dalej. Wielokrotnie mówiłem, że sport jest jedną z gałęzi przemysłu rozrywkowego. To, co my proponujemy warszawianom, to tak naprawdę rozrywka. Niekoniecznie trzeba być zagorzałym fanem basketu, żeby przyjść na mecz Dzików i dobrze spędzić czas z rodziną. Chociażby tak postrzegamy to odejście od przeciętności. 

Staramy się mieć ambitne cele w różnych obszarach działalności klubu. Kiedyś wypominano mi, że grając w drugiej lidze, powiedziałem, że chciałbym, żeby Dziki grały w Eurolidze. A tymczasem to brak ambitnego celu i skupianie się na “tu i teraz” grozi popadnięciem w przeciętność. Tego byśmy bardzo nie chcieli. 

To sprawia, że pojawia się radość i nie brakuje inspiracji do dalszego działania?

– Tak. Poprzeczka cały czas wisi bardzo wysoko, a cel, do którego dążymy, jest bardzo ambitny. To niesamowite paliwo do działania i podejmowania wyzwań.

Zaczynaliście w 2017 roku od gry w drugiej lidze. Szybko pokonaliście drogę z poziomu regionalnego do elity, ale chyba w całym procesie jeszcze ważniejsze było stworzenie klubu, a nawet jego marki od zera.

– Ten proces cały czas trwa i myślę, że nigdy się nie kończy. Naszym celem jest stworzenie dużej marki sportowej, ale i lifestylowej. Pamiętajmy, że koszykówka to bardzo specyficzny dyscyplina sportu, która bardzo przenika do życia codziennego. Chociażby przez ubiór. Na co dzień z niego czerpiemy, nosząc bluzę, koszulkę czy buty sportowe.

Jeśli mówimy, że chcemy grać w Europie, to dobrze, żeby marka nie była wyłącznie polska, ale i europejska. Stąd mowa o procesie, który pewnie nigdy się nie kończy i będzie wymagał wiele pracy i energii.

Wasza strategia zakłada „zwracanie uwagi na rzeczy, które inni traktują jako mało ważne – strojów, komunikacji z fanami, czy wdrażanie innowacji technologicznych”. To faktycznie buduje Waszą przewagę na rynku?

– Chciałbym wierzyć, że tak. To nie jest rzecz, którą ja wymyśliłem, albo my jako klub. Na dobrą sprawę, gdyby przyjrzeć się największym organizacjom koszykarskim, ale nie tylko – to dotyczy też innych dyscyplin, to ich wartość nie zależy od wyniku sportowego, ale właśnie od wszystkiego dookoła. 

Dobrym przykładem są New York Knicks. Powiedzieć, że przez lata klub nie święcił sukcesów to mało. Generalnie był bardzo słaby sportowo, a jednocześnie był najwyżej wycenianym klubem w całej NBA. Takich przykładów można podać więcej i pokazuje, że wartość organizacji nie jest definiowana przez wynik sportowy.    

Ukoronowanie dotychczasowych trudów w tworzeniu klubu jest gra w ORLEN Basket Lidze i wasz debiutancki sezon. Jest tak, jak Pan sobie wyobrażał, czy liga czymś zaskoczyła?

– Moje pierwsze i chyba największe zaskoczenie to była różnica w poziomie sportowym. Bardzo dobrze pamiętam nasz pierwszy sparing ze Startem Lublin. Po kilku akcjach nie wierzyłem, że to ta sama dyscyplina sportu, mimo że wielu zawodników grało w naszym zespole w pierwszej lidze. Wszystko dzieje się szybciej, atletyzm jest na wyższym poziomie. 

Sportowo – przeskok jest duży. Organizacyjnie? Nie było większych niespodzianek. Byliśmy w miarę przygotowani. Ta różnica nie jest wielka poza tym, że… więcej osób się nami interesuje. Dużo więcej osób przychodzi na mecze i nie brakuje interakcji z fanami. A to akurat bardzo cenię – na to pracowaliśmy. 

W kwietniu na jednej z branżowych konferencji mówił Pan, że „rywalizuje o czas naszego kibica – oglądanie sportu to nie tylko walka o względy między poszczególnymi dyscyplinami, ale również z książką, kinem, streamingiem”. Jak to robić skutecznie?

– Dobre i trudne pytanie. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy robimy to skutecznie. Na pewno jest to jest bardzo trudne, szczególnie na takim rynku jak warszawski. Oferta kulturalno-rozrywkowa w sobotnie popołudnie jest olbrzymia. Ludzie mają wiele możliwości i alternatyw. 

Po pierwsze, widzowi trzeba zapewnić bezpieczeństwo. Kibice muszą wiedzieć, że czeka ich przyjazna atmosfera. Oczywiście, niezbędna jest możliwość zjedzenia i wypicia czegoś dobrego. W Dzikach myślę, że jest taki pierwiastek trudno definiowalny i nieuchwytny – atmosfera, poczucia bycia częścią czegoś fajnego.

Pan dostrzega bycie wyjątkowym. Wiele osób z Polski było na meczach NBA i widziało, jak można konsumować sport. To dlaczego na samym końcu w wielu przypadkach w Polsce na końcu działamy „po naszemu” i bez zmian?

– Na pewno nie jesteśmy w stanie jeden do jednego skopiować tego, co dzieje się w NBA. Chociażby przez ograniczenia w infrastrukturze. Nie mamy tak pięknych i wielkich hal oraz budżetów na atrakcje. Głęboko wierzę, że nawet jeśli nie da się zrobić 100 procent, to trzeba zrobić jak najwięcej. Nawet przy ograniczeniach, bo te zawsze się pojawiają. Sami nakładamy mentalne ograniczenie, żeby zrobić coś fajnego. Z czego to wynika? Nie podejmuję się analizy i nie krytykuję środowiska. Jest wiele klubów, które robią fajne rzeczy i myślę, że na tym trzeba się skupić. Sam nie mam problemu z dzieleniem się wiedzą. Zawsze jestem otwarty i chętny do pomocy i życzyłbym sobie, żeby wiele klubów robiło tak samo. 

Czy biorąc was za przykład, można powiedzieć, że klubowe tradycje mogą być nieco przeceniane przy tworzeniu klubu sportowego na dzisiejsze czasy? W Warszawie jest Polonia, z dużo bogatszą historią, a mimo to daleko jej do miejsca, w którym jesteście. 

– To też skomplikowany temat. Oczywiście, dziedzictwo i tradycja mogą być pożyteczne i dobrze wykorzystane, ale to nie wystarczy do stworzenia stabilnej organizacji sportowej. Tu jest wiele innych składowych, które muszą się złożyć. 

Od samego początku założyliśmy sobie, że chcemy zacząć od zera. Moglibyśmy poszukać starej warszawskiej marki i się z nią połączyć. Wykorzystać ją. Uznaliśmy, że wystartujemy na własnych zasadach i będziemy działać według własnego pomysłu. Pewnie przez wiele, wiele lat będzie się nam wypominać, że jesteśmy klubem bez tradycji. Ale my piszemy swoją historię – jeszcze krótką, ale już barwną. 

Zapowiedział pan, że po ekstraklasie czas na europejskie puchary. A poza boiskiem? Co jest największym wyzwaniem i jednocześnie marzeniem na kolejne sezony?

– Jeśli nie mówimy o celu sportowym, to moim marzeniem jest wypełniona po brzegi Hala Koło na każdym meczu. Docelowo dobrze byłoby się znaleźć w większym i bardziej nowoczesnym obiekcie, co pewnie kiedyś w Warszawie nastąpi. Są takie plany i wierzę, że zostaną zrealizowane. 

Ważne jest, aby klub funkcjonował stabilnie. Do tego potrzebni są dobrzy partnerzy, którzy rozumieją sport. Nie boją się w niego inwestować. Taką grupę cały czas powiększamy. Wierzę, że z nami zwiążą się marki, które będą z nami na lata. Dziki będą rosły, a one z nami. Będą rosły nasze potrzeby, ale także korzyści. 

Firmy, które z Wami współpracują, muszą dzielić z Wami wspólne wartości?

– To na pewno pomaga. Nasi partnerzy to ambitne firmy i ludzie, którzy są z nami, bo mierzymy wysoko i nie boimy się o tym mówić. Zdają sobie sprawę, że realizacja naszych planów będzie ekstremalnie trudna i to długa droga. Jednak ambicja i chęć rozwoju jest tym, co nas łączy.

Nie boimy się rzeczy nieszablonowych. Jedną z naszych cech charakterystycznych jest sięganie po nowoczesne technologie. Łączy to nas z markami, które uważają to za niezbędne. Czy w ich biznesie, czy w ogóle w życiu. Technologia daje przewagę konkurencyjną. W tym aspekcie sport się nie różni od innych przedsięwzięć, a mimo to wiele osób tego nie rozumie. Zarówno na płaszczyźnie organizacyjnej, jak i przy osiąganiu wyniku sportowego. 

Czuje Pan, że wizja, o której Pan mówi, znajduje odzwierciedlenie wśród biznesu chętnego wspierać Dziki? Czy biznes trzeba mocno namawiać na wsparcie koszykarskiej drużyny ze stolicy?

– Powiedziałbym, że trudno było rok temu w pierwszej lidze. Patrzono na nas z sympatią, ale nie graliśmy na najwyższym szczeblu rozgrywek. Wiele osób uwierzyło w naszą wizję, kiedy awansowaliśmy do ORLEN Basket Ligi. Wykonaliśmy może ten najtrudniejszy krok, bo awansuje tylko jedna ekipa. Wtedy duże marki same zaczęły zgłaszać się do nas z propozycjami współpracy. Zrozumieliśmy, że jesteśmy na innym poziomie. Warto było się bić o elitę.

Oczywiście, potrzeby klubu są znacznie większe, ale z takimi partnerami wiemy, że możemy ambitne cele realizować. 

À propos partnerów. Do grona sponsorów Dzików dołączył InPost, który coraz śmielej angażuje się w sponsoring sportu, ale do tej pory nie decydował się na sponsoring klubów na tym poziomie w Polsce. Mimo to przekonaliście markę do siebie i zaczynacie współpracę.

– To wielka nobilitacja znaleźć się w tej samej grupie co Tour de France, Newcastle United czy piłkarska reprezentacja Polski, które są sponsorowane przez firmę. Nie będę ukrywał, że to dla mnie duży zaszczyt.

To wprowadzenie klubu do biznesowej ekstraklasy? 

– Żartując mógłbym powiedzieć, że nawet do Euroligi. Jestem podekscytowany tą współpracą. To marka, która szuka nieszablonowych sposobów promowania się przez sport. Wiem, że wspólnie będziemy w stanie realizować działania marketingowe, które pewnie będą zaskakiwać. A to bardzo lubimy. To będzie jakościowa komunikacja, która będzie służyć obu stronom. 

A jakie ma Pan wrażenia po produkcji wideo na ogłoszenie współpracy?

– To był nasz debiut aktorski. Bardzo dobrze się bawiliśmy. Na planie między koszykarzami była świetna chemia, co myślę, że widać na tym filmiku. 

fot. Marek Zawadka