Wywiady 20 lipca 2022

Jak wyglądała Premier League w CANAL+? Zapraszamy na rozmowę z Twarowskim i Nahornym

Transmisje z Premier League na antenach CANAL+ to kawał historii, która liczy ponad dwadzieścia pięć lat. O wspomnienia związane z komentowaniem meczów ligi angielskiej zapytaliśmy Andrzeja Twarowskiego oraz Rafała Nahornego, a więc jednych z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy zajmujących się Premier League w Polsce. Zapraszamy!

Bartłomiej Płonka (SportMarketing.pl) Zajmowali się panowie rozgrywkami Premier League przez ponad dwadzieścia pięć lat. Możemy w tym przypadku mówić, że stało się to w pewnym momencie codziennością czy byłoby to przesadzone stwierdzenie? 

Andrzej Twarowski (CANAL+): Jeżeli chodzi o mnie, to od dziecka pasjonowałem się ligą angielską i zawsze było to moim marzeniem. Tak się pięknie złożyło, że dostąpiłem tego zaszczytu. Zostałem zaproszony do CANAL+ przez Janusza Basałaja i nasze spotkania od początku dotyczyły komentowania meczów Premier League. Mój pierwszy mecz – jeśli dobrze pamiętam – to 1997 rok. Byłem wtedy komentatorską dwójką przy Rafale Nahornym i był to mecz Arsenalu na Highbury, ale niestety już nie pamiętam kto był rywalem Kanonierów. Niemniej, dla mnie każda transmisja z Premier League stanowiła wyzwanie i nigdy nie podchodziłem do tego na zasadzie, że jest to rutynowe i zwyczajne. Wydaje mi się, że w każdym meczu jest potencjał, niezależnie od drużyn, które biorą w nim udział. Na przestrzeni lat to podejście z mojej strony się nie zmieniło ani przez moment.

Rafał Nahorny (CANAL+): Codzienność to chyba zbyt mocne słowo, chociaż w momencie, gdy byliśmy w najtrudniejszym okresie pandemii i każdy mecz miał oddzielną porę, to człowiek miał wrażenie, że te komentowanie meczów nigdy się nie kończy. Natomiast dla mnie mecz ligi angielskiej, przygotowanie się do niego a przede wszystkim komentowanie zawsze było świętem. Zwłaszcza kiedyś, gdy transmitowanych meczów nie mieliśmy aż tak dużo. Teraz jest tego ogrom – Premier League planuje kolejkę od piątku do poniedziałku. W słowie “codzienność” widzę taką szarość i zwyczajność, a liga angielska zawsze była dla mnie czymś wyjątkowym.

Zakładam, że naszą rozmowę przeczytają osoby, które nie pamiętają jeszcze początków Premier League w CANAL+. Jak to wyglądało ponad dwadzieścia pięć lat temu?

AT: Podstawową różnicą był dostęp do poszczególnych informacji. Wówczas większość newsów czerpało się z telegazety BBC i z wydań innych angielskich czasopism, które były dostępne w redakcji lub trzeba było przejechać się do empiku i tam zapoznać się z odpowiednią lekturą. Obecnie ważna jest także selekcja informacji, bo tych jest tyle, że można by zrobić słuchowisko dwadzieścia cztery godziny na dobę, a najważniejsze jest to, co dzieje się na boisku. Poza pamiętajmy, że kiedyś transmistowaliśmy trzy lub cztery mecze podczas kolejki, a w ostatnich latach już każde ze spotkań było u nas dostępne. Do tego doszła jeszcze Multi Premier League. Wraz z upływem lat zmienił się także cały przekaz i dzisiaj widz ma niesamowitą przewagę nad komentatorem, bo zwykle zasiada przed olbrzymim telewizorem, wybiera transmisję w jakości 4K, a my w dziupli korzystamy z o wiele mniejszych monitorów.

RN: To prawda, kiedyś było znacznie trudniej przygotować się do danego spotkania, bo dostępnych materiałów było o wiele mniej. W latach dziewięćdziesiątych pracowałem także w Przeglądzie Sportowym i właśnie z tej redakcji korespondentem w Anglii był śp. Mirosław Gołek. W czasach, gdy nie było internetu, dzwoniłem do niego i otrzymywałem wiele wartościowych informacji, które potem mogłem wykorzystać – część w tekstach Przeglądu Sportowego, a część w komentarzu Premier League na antenie CANAL+. Na przestrzeni lat to bardzo się zmieniło. Dzisiaj żyjemy w takich czasach, że dostęp do informacji jest o wiele łatwiejszy, ale oczywiście cały czas starałem się przygotowywać do meczów najlepiej jak potrafię.

To, że doszliśmy w pewnym momencie do tego, że CANAL+ gwarantował swoim widzom transmisje wszystkich meczów podczas każdej kolejki to rzecz naturalna biorąc pod uwagę obecne czasy? Czy może taka sytuacja powoduje przesyt spotkań u widza?

AT: Uważam, że to jest zupełnie normalne. Gdy popatrzymy na przykład na nasze podwórko i Ekstraklasę, to każdy mecz ma nawet oddzielny slot. W Anglii od zawsze święta była godzina 16:00 czasu polskiego (godz. 15:00 w Anglii – przyp. red.) w soboty, gdzie rozgrywano znaczną większość spotkań. Dalej tak jest, bo z tym wiążą się duże tradycje, ale teraz przeważnie Premier League wybiera na tę porę cztery lub pięć meczów. Kiedyś było ich znacznie więcej, ale postanowiono oddzielić spotkania z udziałem czołowej szóstki. Premier League zależało i zależy, aby jak najwięcej starć było dostępne u poszczególnych nadawców.

RN: Wszystko wraz z czasem się zmieniało, a ja uważam, że wpływ w pewnym stopniu miała na to pandemia. Wtedy po raz pierwszy spróbowano rozgrywać wszystkie dziesięć meczów w oddzielnych slotach, aby widz mógł obejrzeć każde spotkanie. Dostrzegam tego korzyści, ale odniosłem również wrażenie, że dla niektórych kibiców mecze po prostu przestały być świętem. Przyjemności trzeba dozować i jeżeli jest ich za dużo, to przestają one smakować tak dobrze i prawdopodobnie z tego wynikało to zjawisko.

Przejdźmy do tematu magazynu “Jej Wysokość Premier League”. Jak narodził się pomysł na ten magazyn? Można śmiało stwierdzić, że ten projekt odniósł sukces – program był bardzo dobrze odbierany przez widzów, nawet tych, którzy na co dzień bardziej wnikliwie śledzili inne ligi piłkarskie. 

AT: Przyznam, że ja ten magazyn chciałem robić od dawna, traktuje go jako moje dziecko. Wszystko zaplanowałem dużo wcześniej i kiedy Michał Kołodziejczyk został szefem redakcji sportowej odbyłem z nim spotkanie i zasugerowałem mu, że jest to rzecz bardzo potrzebna. Czułem potencjał, ponieważ mowa o najlepszej lidze świata, którą śledzi naprawdę spora grupa kibiców poszczególnych klubów w Polsce.

RN: Bardzo się cieszę, że magazyn “Jej Wysokość Premier League” cieszył się tak dobrą opinią. To w głównej mierze zasługa Andrzeja, ale także wielu innych osób. Mam na myśli nie tylko gości w studio, ale również wielu anonimowych kolegów przygotowujących ten magazyn. Znów odniosę się do pandemii i powiem, że miała ona… pozytywny wpływ na sprzedaż tego, co dzieje się wokół ligi angielskiej. Gdyby nie ona, to nie mielibyśmy takiego dostępu do piłkarzy Premier League, z którymi mogliśmy rozmawiać. Do tego doszła chociażby rubryka z kontrowersjami. Uważam, że Przemek Pełka rewelacyjnie prowadził rozmowy z Markiem Clattenburgiem.

AT: Też jestem zdania, że był to magazyn, który trzyma poziom. Były tematy luźniejsze, była przestrzeń do omówienia każdego spotkania, był Mark Clattenburg i kącik z kontrowersjami, był Extra Time czyli czas na pytania od widzów, były połączenia z samymi piłkarzami Premier League. Potrafliśmy wyciągać z zawodników ligi angielskiej naprawdę niebanalne rzeczy, a tego wcześniej w polskiej telewizji nie było. Biorąc pod uwagę cały cykl telewizyjno-produkcyjny to właściwie wszystko odbyło się błyskawicznie, ponieważ ruszyliśmy jakoś dwa tygodnie po mojej rozmowie z Michałem. Zdaje sobie sprawę, że magazyn spotkał się z dobrym odbiorem, chociaż pora była późna, bo mowa o godzinie 23:00 w poniedziałek. Pomimo to, mieliśmy dobre wyniki oglądalności na żywo. Dodam także, że z tego co wiem, to na platformie OTT w liczbie odtworzeń “Jej Wysokość Premier League” często zajmowała czołowe miejsca. Cieszę się, że razem ze swoimi kolegami z redakcji, którzy są prawdziwymi fachowcami, mogliśmy wziąć w czymś takim udział. Podsumowując – bez fałszywej skromności, wiem, że ten magazyn się nam udał i mogę stwierdzić, że był to “magazyn kompletny”, w którym nie brakowało niczego.

RN: Być może magazyn często był pokazywany w takiej niekorzystnej godzinie, ale nie wynikało to ze złośliwości CANAL+. W niedzielę wieczorem nie mogliśmy po prostu znaleźć miejsca, bo byłaby to konkurencja dla Ligi+ Extra, a do tego o tej godzinie grała liga hiszpańska oraz liga francuska. Poza tym w poniedziałek zwykle odbywał się jeszcze jeden mecz Premier League, a chcieliśmy podsumować całą kolejkę bez pomijania żadnego starcia. Na szczęście jest CANAL+ Online, gdzie w każdej chwili można odtworzyć sobie dowolny odcinek magazynu.

Podejrzewam, że komentatorzy zajmujący się jedną ligą przez kilkadziesiąt lat znają poszczególne kluby i piłkarzy prawie jak własną kieszeń. Można powiedzieć, że to spore ułatwienie pracy?

AT: Moim zdaniem to bardzo pomaga. Istotna jest wiedza na temat drużyn, piłkarzy, trenerów. Jeśli ma się znajomość danego tematu, to można wychwycić pewne detale. Dzięki temu możemy dokonać precyzyjnej oceny wielu rzeczy, chociaż mam świadomość, że każda ocena jest subiektywna – ja mogę uważać, że ktoś gra dobrze, ale odbiorca przed telewizorem może mieć inne zdanie. W takim ogólnym bilansie wychodzi, że ta wiedza jest niezwykle pomocna i potrzebna. Ale tak chyba jest w każdym zawodzie, jak się jest szewcem, dekarzem, gastrologiem czy stomatologiem to też dobrze jest być odpowiednio zorientowanym w danym temacie. Ja nie ukrywam, że oglądam bardzo dużo meczów ligi angielskiej, a wiele z nich mogę komentować. Przez jakiś czas zajmowałem się tylko spotkaniami w sobotę o 13:30, a później miałem obowiązki związane z Ekstraklasą i Ligą+ Extra. To się zmieniło i mogłem jeszcze więcej czasu poświęcić Premier League.

RN: Anglicy, którzy sprzedawali nam prawa do Premier League robili to z takim “Stat Pack’ami”. Są to materiały do gruntownego przygotowania się przed każdym meczem. Tego wszystkiego jest naprawdę bardzo dużo i żeby to nie stało się rutyną chciałem wyszukiwać informacji, które nie są dostępne wszędzie. Jak wspomniałem wcześniej, dzisiaj mamy ku temu ogromne możliwości. Dla mnie osobiście przygotowanie do meczu niejednokrotnie było ogromną przyjemnością. Dowiadywanie się nowych informacji i ciekawostek, wyciągnie wniosków, a później sprzedawanie tego na swój sposób podczas transmisji – z tego można mieć naprawdę dużą satysfakcję.

Sobota, godzina 13:30 i mecz Premier League – to zwykle kojarzyło się z duetem Andrzej Twarowski i Rafał Nahorny. To duży sukces, że udało się panom zapracować na taką rozpoznawalność? 

AT: Tak. Moim zdaniem fakt, że ludzie często kojarzą z nami mecze ligi angielskiej jest poniekąd miarą naszego sukcesu. Takich meczów, które zapadły w pamięć odbiorcom, a także nam, było bardzo dużo. Mogę powiedzieć, że na swojej drodze w CANAL+ zawsze miałem szczęście do osób, z którymi współpracowałem. Ligę+ robiłem ze śp. Pawłem Zarzecznym i myślę, że ten duet mógł się ludziom podobać, chociaż mam świadomość, że to Paweł był tym, dla którego widz wybierał nasz program. Potem tworzyłem duety w Lidze+ Extra z Tomkiem Smokowskim oraz Krzysztofem Marciniakiem. W takiej formule pracy jaką są duety czuję się bardzo dobrze i uważam, że z Rafałem Nahornym przy Premier League było podobnie. Przy czym świetnie komentowało mi się także z innymi komentatorami jak Przemek Rudzki, Michał Gutka czy Kamil Kosowski. Miło wspominam także mecz Watford – Arsenal, który skomentowałem z Grzegorzem Kaczmarczykiem. Dzieli nas różnica pokoleń, ale czułem, że bardzo dobrze się uzupełnialiśmy. Pamiętajmy, że głównie chodzi o to, aby widz przed telewizorem mógł poczuć, że razem z nami tworzy wielką rodzinę Premier League i robiliśmy wszystko, aby tak było.

RN: Mogę powiedzieć w zasadzie to samo, też jestem bardzo usatysfakcjonowany ze współpracy z Andrzejem i sprawiało mi to dużą przyjemność. Cieszę się, że widzom to również się podobało. Od czasu do czasu “zdradzałem” ten związek komentując także z innymi komentatorami i na współpracę z każdym mogłem się cieszyć. Jesteśmy wszyscy kolegami z redakcji i tworzymy jeden zespół. Nawiasem mówiąc, uważam, że dla widza to także korzystne, by mógł słuchać komentatorów w różnych duetach.

Potrafią panowie wskazać mecze, które udało się skomentować prosto ze stadionu i szczególnie zapadły w pamięć? 

AT: Bardzo dobrze wspominam wszystkie wyjazdy, by komentować mecze bezpośrednio ze stadionu. Wtedy zupełnie inaczej odbiera się mecz, chociaż to nie jest tak, że nie lubię komentować meczów z dziupli w Warszawie. Jednak ująłbym to tak, że są to dwa różne systemy walutowe. Na stadionie jest znacznie więcej bodźców, więcej widać i więcej słychać. To wszystko dodaje człowiekowi skrzydeł i ja życzyłbym sobie, by działo się to jak najczęściej.

RN: Te wszystkie mecze trochę już mogą się wymieszać, bo swego czasu CANAL+ miał także prawa do meczów Pucharu Anglii i Pucharu Ligi Angielskiej i jeździliśmy na finały tych rozgrywek. Komentowaliśmy także mecze reprezentacji Anglii czy europejskie puchary. Może wspomnę swój pierwszy wyjazd z CANAL+. Było to spotkanie Pucharu Anglii Manchester United – Liverpool. Wszyscy byli już gotowi na dogrywkę, a Eric Cantona strzelił efektownego gola w samej końcówce!

AT: Muszę powiedzieć, że super przeżyciem były dla mnie ostatnie derby Północnego Londynu, na które pojechaliśmy z Adrianem Olkiem i Piotrkiem Glamowskim zupełnie prywatnie. Miałem kompletnie inny odbiór tego meczu i to też było całkiem przyjemne. A gdybym miał wskazać na najlepszy mecz jaki skomentowałem ze stadionu to wybrałbym starcie Liverpool – Borussia Dortmund z 2016 roku (Liga Europy 2015/16, Liverpool wygrał 4:3 – przyp. red.). To było spotkanie z Ligi Międzyplanetarnej, coś ponad wszystko, nawet teraz, gdy o tym mówię to mam ciarki na plecach. Siedzieliśmy wtedy z Rafałem na takiej starej trybunie Liverpoolu, gdzie były jeszcze takie drewniane krzesełka. Niedaleko nas znajdowali się starsi kibice The Reds, z jednym z nich rozmawiałem, był zapewne jakoś po siedemdziesiątce. Powiedział mi, że przez pięćdziesiąt cztery lata opuścił tylko jeden mecz Liverpoolu, bo musiał pojechać z żoną do szpitala. To było coś niesamowitego, było czuć wyjątkowość tych kibiców. Ich kultura w Anglii jest na wysokim poziomie, to też coś, co w dzisiejszych czasach trzeba docenić.

RN: Zgadzam się z Andrzejem. Takich emocji, jak podczas meczu Liverpool – Borussia Dortmund nie przeżyłem ani wcześniej, ani później. Dodam, że zaraz po meczu rzucili się na nas polscy kibice Liverpoolu, którzy także byli na Anfield! Po prostu padli nam w ramiona i ten efekt był jeszcze bardziej okazały. Dla nas to były niesamowite emocje, a co dopiero dla tych ludzi, którzy kibicowali swojemu ukochanemu klubowi!

Patrząc na te wszystkie lata, to który moment Premier League był dla panów najbardziej elektryzujący? 

AT: Takie momenty zawsze są powiązane z emocjami. Myślę, że wskazałbym tutaj na gola Sergio Aguero w ostatniej minucie meczu 38. kolejki, który dał mistrzostwo Manchesterowi City. Te cyfry 93:20 związane z minutami i sekundami meczu przeszły do historii, zresztą później wydano specjalne buty oznaczone takim symbolem. Powstało także kilka dokumentów dotyczących tego gola z perspektywy piłkarza, kibica, trenera czy osób pracujących w klubie. Odnośnie do Aguero to pamiętam, że on kiedyś analizował na Twichu swojego innego gola z meczu z Manchesterem United i gdzieś tam nasze głosy z Rafałem Nahornym przewijają się w tle. Wydaje mi się, że w jednym z dokumentów dotyczących gola z QPR też się znaleźliśmy. Na pewno był tam Martin Tyler, włoski komentator i chyba my.

RN: Ja może powiem o nie do końca popularnych meczach. Zawsze lubiłem komentować mecze, w których dochodziło do tzw. “nagłych zwrotów akcji”. Nie zawsze były to spotkania tych największych firm. Przypomina mi się mecz z poprzedniego sezonu pomiędzy Aston Villa a Wolves. Gospodarze prowadzili 2:0 do 80. minuty, a przegrali 2:3. To są spotkania, w których wydaje się, że nic już nas nie zaskoczy, a jednak dochodzi do czegoś niezwykłego. Ja zawsze podkreślam, że dla mnie w meczach czymś ważniejszym od poziomu sportowego są emocje. Czasami przecież jest tak, że jeden zespół gra na świetnym poziomie, ale co z tego, skoro mecz rozgrywany jest do jednej bramki? Dlatego jestem skłonny przymknąć oko na jakość, kiedy drużyny zapewniają tam spektakl. Takich widowisk w Premier League było naprawdę mnóstwo.

AT: Liga angielska jest tak wspaniała, że naprawdę tych świetnych momentów było wiele. Wspomniałbym też o golu Rooney’a przewrotką. W momencie, gdy szło to dośrodkowanie na niego, ja czułem wewnętrznie, że tam za moment wydarzy się coś co rozwali system. Myślę, że to była bramka i sytuacja, która ładnie wpisała się w historię komentarza sportowego w Polsce. Co jeszcze mógłbym wskazać? Miałem to szczęście, że komentowałem w jednym z ostatnich sezonów mecz West Brom – Liverpool, gdzie Alisson strzelił gola w ostatniej minucie, ale niestety to był mecz bez publiczności. I wie pan co? Tam też coś mi chodziło po głowie, że zaraz wydarzy się coś niezwykłego. Można to nazwać “czutką”, ale może to po prostu przypadek! Odbiór tego wydarzenia byłby pewnie zupełnie inny, gdyby na przykład za bramką, na którą padł gol, siedzieli fani The Reds.

RN: Odbiór meczów bez kibiców jest zupełnie inny, nawet gdyby piłkarze wyczyniali cuda na murawie. Nikt tak pięknie nie reaguje na trybunach jak Anglicy. Mam na myśli zarówno radość, ale także rozpacz. Oni wyrażają to wyjątkowo. Takich momentów, jak ta bramka Alissona było naprawdę wiele, ale musimy przełknąć to, że taki okres czasu miał miejsce.

AT: Pamiętam jeszcze cztery gole Andrija Arszawina na Anfield! To także był odlot. Muszę jeszcze wspomnieć o meczu, gdzie doszło do niesamowitego comeback’u. Razem z Kamilem Kosowskim komentowaliśmy mecz Tottenham – West Ham i Spurs do 82. minuty prowadzili 3:0, a zakończyło się wynikiem 3:3 po przepięknym golu Lanziniego. To też był moment, w którym człowiek odleciał. A, no i jeszcze mecz Leicester – Tottenham z ostatniego sezonu! Gospodarze prowadzili 2:1 i w doliczonym czasie gry przegrali 2:3. Końcówkę tego spotkania to pojechałem na jednym oddechu! Pozostaje mi się tylko nisko pokłonić wszystkim piłkarzom Premier League i podziękować za te lata. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w tym, o czym marzyłem od dziecka. Zresztą wydaje mi się, że kiedy marzymy, to zaczynamy takie rzeczy do siebie przyciągać…