Ze świata 7 listopada 2011

Cholerny MJ

Michael Jordan traci szacunek koszykarzy występujących w lidze NBA. To może być cios dla wielkiej gwiazdy tego sportu, jak i dla firm, które promuje.

Negocjacje właścicieli klubów z koszykarzami wciąż trwają, więc końca lokautu nie widać. Najbardziej przy zielonym stoliku wojuje Michael Jordan – ten sam człowiek, który zawojował parkiety NBA przed kilkunastoma laty. Na usta nasuwa się jedynie słowo "hipokryta", bo obecny właściciel Charlotte Bobcats w trakcie swojej bogatej kariery sportowej krytykował zawieszenie rozgrywek w 1998 roku. – Jeśli nie jesteś w stanie na klubie zarabiać, to go sprzedaj – mówił wówczas Abe`owi Pollinowi, który zarządzał Washington Wizards.

Klub kupiony przez Jordana to obecnie jeden z najbardziej stratnych klubów w lidze, dlatego wspólnie ze swoimi kolegami po fachu, MJ żąda zmniejszenia puli pieniędzy wydawanych na koszykarzy do 47% budżetu ligi. W latach poprzednich sportowcom gwarantowano 57% z 4 miliardów dolarów, ale w trakcie negocjacji zgodzili się obniżyć swoje gwarancje do 52,5%, a ostatnio do 51% pod warunkiem zmian w systemie na ich korzyść. Właściciele klubów nie chcą się ugiąć i mówią "pół na pół", albo kolejne propozycje będą jeszcze gorsze. Czy to koniec NBA?

Straty liczyć może powoli Nike. – Już nigdy nie założę Jordanów – napisał na swoim profilu na Twitterze rzucający Washington Wizards, Nick Young. – Cholerny MJ – wtóruje mu koszykarz Indiana Pacers, Paul George. Związek Jordana z koncernem odzieżowym trwa nieprzerwanie od 1984 roku, a promowane przez byłą gwiazdę ligi obuwie uwielbiane jest przez miliony fanów basketu na całym świecie. Czy po tej aferze porzucą "Jordany" podobnie jak niektórzy koszykarze?