Aktualności 15 marca 2024

Agnieszka Kobus-Zawojska: nie mam problemu z myślą o końcu kariery. Moje życie jest obfite w różne zajęcia

autor: Adrian Janiuk
Agnieszka Kobus-Zawojska w obszernej rozmowie opowiedziała o swoim życiu zawodowym, nieustającej pasji do wioślarstwa oraz niedawno rozpoczętym macierzyństwie, a także dalszych planach. – Ogólnie nie mam problemu z myślą o końcu kariery, bo moje życie jest bardzo obfite w różne zajęcia. Dlatego sport nie będzie mnie ratował i hamował przed przejściem na drugą stronę – powiedziała w rozmowie ze SportMarketing.pl.

Adrian Janiuk, SportMarketing.pl: – Jak znajduje pani czas na wszystkie swoje aktywności? Prowadzi pani audycję w Radiu dla Ciebie, do tego praca przy Akademii Wioślarskiej, którą prowadzi pani wraz z mężem, a do tego duża aktywność w mediach społecznościowych. Powiedzenie kobieta orkiestra idealnie do pani pasuje.

Agnieszka Kobus-Zawojska: – I w tym roku może być jeszcze “gorzej”. Mówiąc gorzej mam na myśli, że będę miała jeszcze więcej zajęć zawodowych. Do tego doszła opieka nad dzieckiem, bo od niedawna jestem mamą wspaniałej córeczki. Rzeczywiście rodzina i znajomi często mówią mi, że jestem bardzo aktywna zawodowo. Sama wpadam jednak w taki kołowrotek, że chciałabym jeszcze więcej i więcej. Czasem nie umiem się zatrzymać i nie doceniam tego co już robię czy zrobiłam. Wiem, że takie podejście często bywa złudne, bo wtedy człowiek sam siebie bombarduje różnymi myślami. Tak już jednak mam, staram się nad tym pracować, aby znaleźć w tym wszystkim złoty środek.

– Jak odnalazła się pani w macierzyństwie?

–Myślę, że całkiem nieźle. Zdaję sobie jednak sprawę, że czeka mnie jeszcze dużo stresu z tym związanego. Na szczęście mam wielką pomoc ze strony męża. Muszę przyznać, że podziwiam wszystkie kobiety, jak i również mężczyzn, którzy wychowują dzieci w pojedynkę. Samotnym rodzicom należy przyznać medal więcej niż olimpijski. My z mężem jesteśmy we dwójkę, a czasami jest bardzo trudno. Rzecz jasna jest to piękne poświęcenie, lecz posiadanie dziecka całkowicie zmienia życie. Mówiłam, że sport mnie uczy cierpliwości mam jednak wrażenie, że macierzyństwo to bardziej surowy „nauczyciel” w tym temacie.

– Jakie ma pani plany zawodowe na najbliższe miesiące?

–Staramy się promować naszą dyscyplinę na wiele sposobów. Kierujemy również „Stowarzyszeniem WygrywaMY”, którego mam przyjemność być Panią Prezes. W zeszłym roku Stowarzyszenie organizowało wiele eventów m.in. dla dzieci na ergometrach wioślarskich o nazwie „Wioślarska Liga Mistrzów” czy też dla służb mundurowych „ROW&RUN” na terenie Akademii Pożarniczej w Warszawie. Naprawdę z tych wydarzeń jestem dumna, dostaliśmy bardzo pozytywny feedback od uczestników. Z kolei w tym roku wygraliśmy przetarg na wydzierżawienie pięknego terenu nad Wisłą w Warszawie o nazwie Przystań Warszawa.

– Z czym się to wiąże?

– Krok po kroku chcemy stworzyć klub wioślarski z prawdziwego zdarzenia. Sama Przystań Warszawa jest olbrzymim przedsięwzięciem z wielkim terenem, dlatego musieliśmy zebrać się w konsorcjum, żeby w ogóle wziąć udział w tym przetargu. Nie spodziewałam się jednak, że uda się nam go wygrać. Wzięcie udziału w przetargu nie było łatwe. Samo porozumienie się z ludźmi, stworzenie pomysłu itd. było dużym wyzwaniem. Wygrana jest wielką sprawą, to motywuje do stawiania kolejnych celów, ale nie będę ukrywać, jest to także stresujące.

– Co jest najbardziej stresujące w tym projekcie?

– Chcemy i musimy sprostać oczekiwaniom miasta, działaczy i przede wszystkim mieszkańców Warszawy. Czasu nie zostało zbyt wiele, mamy trzy miesiące, aby do tego miejsca zaprosić warszawiaków i nie tylko. Mają być aspekty wodne, edukacyjne, wychowawcze i kulturalne. Właśnie za ten pierwszy my będziemy odpowiadali. Nie wiem jak to wszystko wyjdzie, ale wierzę w ten projekt. Jesteśmy w konsorcjum z kilkoma podmiotami. Już teraz wszystkich gorąco zachęcam do odwiedzenia tego miejsca. Będzie można spędzić aktywnie czas na świeżym powietrzu: wioślarstwo, joga, zajęcia sportowe dla różnych grup wiekowych. Będzie też restauracja i kawiarnia. Wszystko w jednym miejscu, każdy mam nadzieję znajdzie coś dla siebie. Toczymy rozmowy z innymi partnerami. Ten projekt kojarzy mi się z Wielką Brytanią. Gdy byłam tam na zawodach dostrzegłam na własne oczy jak kluby wioślarskie są tam postrzegane. Są to prestiżowe miejsca połączone z fajną restauracją. To miejsce gromadzi wielką społeczność, która ma wszystko w jednym miejscu. Wiele wskazuje na to, że w Warszawie też będziemy mogli to połączyć. Zbieraliśmy się rok do startu w tym projekcie i udało się.

– Lokalizacja również jest atutem tego miejsca?

– Jak najbardziej! Przystań Warszawa położona jest na bulwarze Flotylli Pińskiej przy ul. Zaruskiego, w bezpośrednim sąsiedztwie Portu Czerniakowskiego. W kilka minut spacerem można tam dojść zarówno z bulwarów wiślanych, jak i spod stadionu Legii. Wiele osób będzie miało do nas po drodze.

– Zmieniając temat, praca w radiu panią porwała?

– Na pewno jest to coś, co bardzo mi się podoba i daje mi dużo frajdy. Obecnie prowadzę własną audycję i niezwykle się z tego cieszę. Wcześniej byłam współprowadzącą „Magazyn Sportowy”. Chciałam iść krok dalej, żeby być odpowiedzialną za własny program. Liczyć tylko na siebie i mieć świadomość, że każdy sukces i porażka idzie na moje konto. We wtorki prowadzę audycję pt. „Czas na igrzyska” i jestem wdzięczna moim przełożonym za daną mi szansę. Dużo mnie nauczyła i nadal uczy taka możliwość polegania tylko na sobie. Gorąco polecam moją audycję.

– Czuje się pani w tej materii jak ryba w wodzie, a przynajmniej takie odnosi się wrażenie.

– Przede wszystkim mogę rozmawiać tak naprawdę z kolegami po fachu, bo zapraszam sportowców, którzy są olimpijczykami. Dzięki temu tematów nigdy nie brakuje. W związku z tym, że wywodzę się ze sportu olimpijskiego, marzyło mi się, żeby pokazywać olimpijczyków. Zwłaszcza, że obecnie sport tradycyjny musi konkurować z np. freak fightami. Zdaję sobie sprawę z popularności różnych organizacji freak fightowych, ale przeraża mnie, że młodzi ludzie, nastolatkowie znający „bohaterów” tych walk, za chwilę mogą nie kojarzyć kim jest np. Adam Małysz lub jakim wydarzeniem są igrzyska. Stwierdziłam, że nawet taka mniejsza działalność jak moja dla sportu olimpijskiego jest wartościowym krokiem. Wychodzę z założenia, że każda kropelka tworzy ocean.

– Żyłka dziennikarsko-medialna od zawsze w pani była?

– Muszę przyznać, że tak naprawdę nigdy nie miałam na siebie jakiegoś sztywno sprecyzowanego planu, poza sportem oczywiście. Mimo wszystko, że jednocześnie robię różne rzeczy na wielu polach, to wcześniej w mojej głowie nie kiełkowało, czym mogę zajmować się oprócz uprawiania sportu. Trenując wioślarstwo zawsze zależało mi jednak na tym, żeby ukończyć studia. Owszem sport był na pierwszym miejscu, ale zdobycie wykształcenia także było dla mnie priorytetem, który musiał iść w parze z treningami. Podjęcie nauki to nie tylko zdobycie papieru, ale przede wszystkim rozwój osobisty, na który zawsze stawiałam. Będąc zawodniczką uzyskałam tytuł magistra Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a potem zapisałam się na uczelnię Łazarskiego. Poszłam w ślad za mężem, bo on jako pierwszy dołączył na zajęcia. Przygotowywałam się do startu na igrzyskach w Tokio, a studia odbywały się e-learningowo. Było mi to bardzo na rękę, ponieważ mogłam połączyć wyjazdy na zgrupowania ze studiami. Ukończenie obu tych uczelni uważam za duży osobisty sukces. Co do pracy w radiu, zadecydował o tym kompletny przypadek.

– Przypadki często chodzą po ludziach…

– I tak było w moim przypadku. Udzielałam wywiadu właśnie w Radiu dla Ciebie i po dwóch miesiącach zadzwonił do mnie kierownik Filip Gąsior. Zaprosił mnie na spotkanie w redakcji i skończyło się na tym, że zaproponował mi współprowadzenie „Magazynu Sportowego”. Po ponad roku udało mi się dostać swój program „Czas na igrzyska”. Jest to dla mnie bardzo ważny projekt. Było to stresujące wyzwanie, ale wraz ze zdobywanym doświadczeniem w tej dziedzinie i stres z czasem odpuścił, choć niecałkowicie. Z drugiej strony jak człowiek się stresuje to znaczy, że mu zależy, jak przed startem. Odpowiedni poziom stresu jest wskazany. Zdawałam sobie sprawę, że skoro mam wiedzę to będą potrafiła przekazać ją słuchaczom, podjęłam wyzwanie.

– Przypadek przypadkiem, ale pani szef musiał dostrzec w pani potencjał zanim padła propozycja pracy.

– Zauważył pewnie już wcześniej, że jestem wygadana i nie mam problemu z komunikacją. Ujęłabym to tak, że ta praca sama mnie znalazła. Wspaniale, że tak się stało, bo praca w radiu to wielka przyjemność.

– Jeśli chodzi o dobór gości do programu, nie jest to trudne, żeby zorganizować ciekawego rozmówcę?

– Uważam, że w tej kwestii koleżanka po fachu ma trochę łatwiej. Po pierwsze, znam wielu sportowców osobiście, a nawet jeśli kogoś nie znam to jestem w stanie dość łatwo i szybko nawiązać kontakt. Po drugie, olimpijczycy siłą rzeczy wiedzą, kim jestem i tym samym chętnie przyjmują zaproszenie do mojego radiowego programu. Z tego co często mówią moi goście to przyjemność, że przychodzą na wywiad do drugiego sportowca. Sportowiec ze sportowcem zazwyczaj się zrozumie, ja do swoich gości podchodzę trochę inaczej niż dziennikarz. Często to podkreślają, co jest dla mnie bardzo miłe.

Okazuje się, że wielu czynnych olimpijczyków lub byłych olimpijczyków mieszka w Warszawie. To wiele ułatwia, bo po prostu są na miejscu. Ostatnio rozmawiałam z Pawłem Skrzeczem o tym, żeby był moim gościem. Jestem zdania, że warto odświeżyć medale sprzed wielu dekad. Co do ostatnich gości udało mi się „ściągnąć” Piotra Liska, Mateusza Rudyka, z którym odbyłam fascynującą rozmowę. Mateusz opowiadał jak połączyć życie cukrzyka z zawodowym sportem. To była dla mnie jedna z ciekawszych rozmów.

– Zdarzały się sytuacje kryzysowe, że jakiś gość wypadł z programu?

– Czasami były stresujące sytuacje. Dzień przed audycją ktoś się rozchorował lub coś mu wypadło i wtedy robi się gorąco. W awaryjnych sytuacjach mam na miejscu jednak koleżankę, z którą zdobyłam medal olimpijski. Dzięki temu, że jest z Warszawy, mogę zaprosić ją na czarną godzinę.

– A co z karierą sportową?

– Nie zakończyłam kariery i mam w planach kolejne starty. Zauważyłam tendencję wśród sportowców, że zdarza się, że przeciągają ją za wszelką cenę. Dzieje się tak, dlatego że nie potrafią się pogodzić z przemijającym czasem. Ogólnie nie mam problemu z myślą o końcu kariery, bo moje życie jest bardzo obfite w różne zajęcia. Dlatego sport nie będzie mnie ratował i hamował przed przejściem na drugą stronę.

– Na pewno zdaje sobie pani sprawę, że tak utytułowanej zawodniczce, jak pani trudno będzie powtórzyć osiągnięte wcześniej sukces.

– Z pewnością, ale u nas w Polsce panuje takie przekonanie, jeśli chodzi o wioślarstwo i ogólnie sport, że istotny jest limit wieku. Ubolewam nad tym, bo jest to bardzo często krzywdzące. Spójrzmy na Brytyjkę Helen Glover, która w tym roku skończy 38 lat i zdobyła kwalifikację olimpijską. Ma w dorobku dwa złote medale olimpijskie, urodziła trójkę dzieci, ale wciąż czuje głód startów. Nie mówię, że chcę być jak ona, ale Helen jest idealnym przykładem, że można. U nas często podkreśla się, że czegoś się nie da zrobić. Oczywiście, że jeśli nie będę w formie i będę czuła, że jestem słabo przygotowana to nie będę walczyła w zawodach, bo będzie to bez sensu. Nie chcę robić sztuki dla sztuki i zmagać się w finałach B, bo to nie dla mnie. Nie chcę i nigdy nie chciałam być w kadrze tylko po to, żeby mieć dres reprezentacji i stypendium.

– W takim razie kiedy możemy spodziewać się pani powrotu na scenę sportową?

– W tym roku chcę wystartować w mistrzostwach Europy w wioślarstwie morskim. Być może będę reprezentowała nasz klub, z którym chcemy wystartować w połowie roku. Zależy mi, żeby wystartować dla siebie, bo wcale nie muszę osiągnąć spektakularnego wyniku. Chcę mieć cel, zwłaszcza po ciąży, gdy jestem aktualnie mniej sprawna, jeśli chodzi o sport. W powrocie do sportu aktualnie najtrudniejsze byłoby wyjechać na zgrupowania. One zajmują około 300 dni w roku, a ja na to nie mogę sobie pozwolić. Pragnę jednak spróbować swoich sił w wioślarstwie morskim, do którego mogę przygotowywać się na miejscu, w Warszawie. Wiele zawodników zza granicy tak robi, przygotowuje się na rzece czy jeziorach a na zgrupowania jeździ nad morze. Poza tym Polska nie jest przecież ogromnym krajem, jeśli chodzi o odległości, dlatego szybko można dojechać nad morze, gdzie warunki do treningu są idealne.

– Czy wiąże pani większe nadzieje i plany z wioślarstwem morskim?

– Nie ukrywam, że tak. Ten sport będzie dyscypliną olimpijską w Los Angeles w 2028 roku. Jak na razie w tym odłamie wioślarstwa bardziej liczy się doświadczenie, więc mam nadzieję, że będzie to grać na moją korzyść. Francuska zawodniczka ma ponad 40 lat i została mistrzynią Europy w zeszłym roku. Ja w tym roku skończę 34 lata, ale na nic się nie nastawiam. Po prostu chcę spróbować. Nasz sport jest wytrzymałościowy, ale chcę przede wszystkim być w dobrej dyspozycji. Do tego liczy się spryt i znajomość akwenu. Na przestrzeni kolejnych lat poziom na pewno będzie stale rósł skoro wioślarstwo morskie w konkurencji beach sprint zostało włączone do sportu olimpijskiego. Zapewne zrobi się wyścig szczurów, ale chcę podjąć się wyzwania. Wszystko się da zrobić tylko trzeba sobie wiele kwestii po drodze odpowiednio ustalić. A nawet jeśli nie ja, to może uda się wychować przyszłego olimpijczyka. Nieważne w jakiej roli, ale chciałabym pozostać przy tym sporcie. Ja zawsze będę to robić dla przyjemności i zabawy, bo kocham wioślarstwo.

– Macierzyństwo, Stowarzyszenie, Przystań Warszawa, do tego praca w radiu oraz plany sportowe. Coś pominęliśmy, jeśli chodzi o pani życie?

– Niech pomyślę… A tak, zapomniałam o jednej bardzo ważnej dla mnie pozycji. Mianowicie o książce, która ukaże się na przełomie kwietnia i maja. Wierzę, że będzie to ciekawa i inspirująca propozycja dla sportowców, ale także dla innych czytelników. Pokazuje w niej wszystkie oblicza sportowego życia.

Materiał w ramach cyklu Kobiety/Sport/Biznes jest tworzony we współpracy z ORLEN.