Aktualności 20 lutego 2024

Paulina Chylewska: kobiety w redakcjach sportowych ciągle muszą coś udowadniać. Czas najwyższy przestać to robić

autor: Adrian Janiuk
Paulina Chylewska w obszernej rozmowie opowiedziała o swoim życiu zawodowym, pasji do tańca oraz postrzeganiu kobiet w redakcji sportowej. – Długo przebijałam się w redakcji TVP. Musiałam wszystkim moim kolegom udowadniać, że mogę być dobra w swoim fachu – powiedziała w rozmowie ze Sportmarketing.pl. Materiał w ramach cyklu Kobiety/Sport/Biznes jest tworzony we współpracy z ORLEN.

Adrian Janiuk, Sportmerketing.pl: – Zaczynałaś swoją przygodę, która przerodziła się w poważną, wieloletnią karierę, od prowadzenia programów młodzieżowych. Jak to się zatem stało, że trafiłaś do redakcji sportowej TVP?

Paulina Chylewska: – W redakcji sportowej znalazłam się z rekomendacji. Wcześniej pracowałam w „Rowerze Błażeja”, który powstał w 1998 roku i przez kilka lat był młodzieżowym programem w TVP 1. Po pewnym czasie miałam poczucie, że trochę wyrosłam. Po trzech latach stwierdziłam, że chciałabym pójść dalej i robić coś więcej. Wtedy pomyślałam o swojej pracy telewizyjnej w inny sposób. Ówczesny dyrektor „Jedynki” – Sławomir Zieliński zaprosił mnie na rozmowę. Poruszaliśmy temat mojej dalszej pracy w TVP. Zapytał mnie, co chciałabym robić. Miałam na siebie różne pomysły, ale mówiąc szczerze nie było w nich sportu. Dyrektor Zieliński zaproponował mi pracę w redakcji sportowej. Wiedział, że interesuję się sportem i stąd ta propozycja.

– Miałaś wcześniej do czynienia ze sportem w pracy?

– Tak, pewne przetarcie miałam, ponieważ w „Rowerze Błażeja”, gdy powstawały materiały sportowe to w 99 procentach ja je przygotowywałam. Także ta materia nie była mi obca, dlatego przystałam na propozycję dyrektora Zielińskiego i postanowiłam spróbować swoich sił w redakcji sportowej.

– Jak wyglądały twoje początki w redakcji sportowej?

– Były to takie czasy, że gdy zaczęłam pracę w redakcji sportowej byłam jedną z dwóch dziewczyn na pokładzie. Nie liczę kierowniczek produkcji, ale mam na myśli stricte pracę redakcyjną. Następnie bardzo szybko zostałam jedyną kobietą w redakcji, ale z czasem zaczęło pojawiać się nas więcej. W 2002 roku byłam jednak rodzynkiem i długo się przebijałam.

Z czego to wynikało?

– Musiałam wszystkim moim kolegom udowadniać, że mogę być dobra w swoim fachu. Nawet, jeśli czegoś nie wiem, czy czegoś nie rozumiem lub jest coś dla mnie obce to się dowiem i nauczę. Zależało mi na tym, żeby nikt nie robił czegoś za mnie. Wcześniej przez redakcję przewinęły się dziewczyny, które nie wiązały ze sportem swojej przyszłości, dlatego często były przez kogoś wyręczane. Panowało przekonanie, że trzeba wszystko za nie zrobić – napisać, przygotować materiał, a one wtedy ewentualnie odczytają to na antenie. Ja absolutnie nie chciałam, żeby moja rola się na tym kończyła. Mówiłam – Panowie, bez przesady, poradzę sobie. Mam dwie ręce, dwie nogi i głowę na karku. Natomiast długo musiałam się przebijać i przekonywać do siebie ludzi. Szybko jednak wiedziałam, że to jest to co chcę robić.

– Koledzy z redakcji sportowej w TVP byli pomocni i koleżeńscy czy raczej traktowali cię z przymrużeniem oka?

– Bywało różnie. Jedni byli pomocni, wyrozumiali i wręcz wspierający, ale inni – przynajmniej na początku – mieli takie przekonanie, że przyszła kolejna kobieta, która chce coś udowadniać. Na szczęście dosyć szybko udało mi się zniwelować takie postrzeganie mnie. Udowadniałam im, że naprawdę chcę być mocnym, pełnowartościowym ogniwem redakcji sportowej. W dużym stopniu te pierwsze głosy umilkły, chociaż tak naprawdę one do dzisiaj się pojawiają a propos kobiet. To nic nadzwyczajnego, ale na pewno nie można się z tym oswoić.

– Czyli kobieta ma trudniej w redakcji sportowej?

– Pod wieloma względami na pewno, bo kobiety w redakcjach sportowych ciągle muszą coś komuś udowadniać. Czas najwyższy, żeby przestać to robić. Należy uznać, że nie ma znaczenia, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną i jeśli przychodzisz do pracy to trzeba robić swoje i normalnie podchodzić do każdego.

– W dzieciństwie lub w wieku nastoletnim uprawiałaś sport?

– Nigdy nie uprawiałam żadnego sportu na poważnie. Co prawda, należałam do szkolnej drużyny siatkarskiej, ale sądzę, że nie zalicza się to do poważnego sportu. Nie trenowałam codziennie, nie były to mordercze treningi, więc absolutnie nie mogę powiedzieć, że byłam blisko zawodowego sportu. Przez pół swojego młodzieńczego życia za to tańczyłam. Cztery razy w tygodniu byłam na zajęciach i w związku z tym na nic więcej nie starczało mi czasu. Jeżeli taniec zaliczymy do sportu to mogę jednak przyznać, że wiem, co to znaczy ciężki i systematyczny trening.

– Ale sportem się interesowałaś?

– W moim domu, odkąd tylko pamiętam, sport był nieodzownym elementem życia rodziny. Oglądaliśmy sport we wszelakim wydaniu. Szczególnie wielkie imprezy – igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata czy Europy były wielkim świętem. Kibicowało się reprezentacji Polski we wszystkich możliwych dyscyplinach. Sport lubiłam od dziecka. Uwielbiałam czuć emocje, które on wyzwala w ludziach.

– Wracając do tańca, skoro trenowałaś taniec w dzieciństwie to domyślam się, że propozycja wzięcia udziału w „Tańcu z Gwiazdami” była czymś ekstra?

– Była to świetna przygoda. Jak dostałam zaproszenie wzięcia udziału w tym programie na początku się trochę zdziwiłam, ale potem stwierdziłam, a dlaczego nie. Jednak taniec towarzyski to coś zupełnie innego niż to co wcześniej tańczyłam. Chociaż poczucie rytmu odegrało ważną rolę. Do tego pamięć mięśniowa, jak mawia mój taneczny partner, dotycząca poszczególnych ruchów w ciele zostaje. Rzeczywiście to mogło być trochę pomocne.

– Taniec towarzyski w twojej opinii jest sportem?

– Tancerze, który uprawiają taniec towarzyski mają pretensje, że ich dziedzina nie jest traktowana jako dyscyplina sportowa. Już teraz wiem, że ich pretensje są w pełni uzasadnione. Po przygodzie w „Tańcu z Gwiazdami”, gdzie trenowałam po sześć godzin dziennie sześć dni w tygodniu przekonałam się jaka jest to ciężka robota. Nie dziwię się, że tancerze chcą, żeby taniec towarzyski traktować jako dziedzinę sportu. Zresztą na World Games była to dyscyplina w pełni sportowa. I uważam, że słusznie, ponieważ nie są to tylko cekiny, pióra, makijaże i piękne uśmiechy, ale przede wszystkim tytaniczna harówa.

– Przez ile miesięcy trenowałaś do „Tańca z Gwiazdami”?

– Łącznie trwało to wszystko trzy miesiące. Był to taki czas w moim życiu, że nie miałam nawet kiedy posprzątać w domu. Wiecznie byłam na jakimś treningu, ale zdecydowanie było warto..

– Ile lat trenowałaś taniec w dzieciństwie?

– Przez 12 lat.

– Zatem nie chciałaś zostać tancerką?

– Bardzo chciałam, ale moja mama nie chciała (śmiech). Moi rodzice mieli takie poczucie, że ja muszę mieć porządny zawód. Ich córka musiała iść na poważne studia, w związku z tym z wykształcenia jestem urzędnikiem państwowym. Oczywiście w swoim zawodzie nie przepracowałam ani jednego dnia. Nauka życiowa nie idzie jednak w las, bo moja starsza córka tańczy. Za dwa lata będzie zdawała maturę i zastanawia się co zrobić ze swoim życiem. Pytała mnie niedawno, czy gdyby chciała zostać tancerką, czy miałabym coś przeciwko.

– I co odpowiedziałaś?

– Że absolutnie nie! Nie staję jej na drodze, bo w życiu chodzi o spełnianie marzeń.

– Od kilku lat prowadzisz studio Ligi Mistrzów. Co oczywiste znajdujesz się w towarzystwie samych mężczyzn. Trudno nad nimi zapanować?

– Jest to kwestia osobowości, bo każdy jest inny, ale nie mam z tym problemu. Traktuję to zawodowo. Bez względu na to, czy jest to mężczyzna czy kobieta – mam po prostu zadanie do wykonania. Co prawda dziwię się czasami, gdy w studio przed meczami naszych siatkarek zasiada np. dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Przychodzi wtedy myśl, czy na pewno rozmawiamy o kobiecej siatkówce… W ogóle jestem zwolenniczką większej liczby kobiet w roli ekspertów. Jednak bez względu na to, czy pracuję z kobietami czy mężczyznami, to muszę panować nad moimi rozmówcami. Nie pozwalam odpływać im w tematy, których nie chcę, czy w nadmierne dygresje.

– Z tego co mówisz wynika, że sport ciągle jest mocno zdominowany przez mężczyzn.

– Mam poczucie, że kobiet w przestrzeni sportowej, jeśli chodzi o media jest za mało. Mam na myśli ekspertki, ale także dziennikarki. Ciągle jest to męski świat. Bardzo bym chciała, żeby postrzegać to jako wspólny świat kobiet i mężczyzn. W tej chwili tak nie jest, ale wierzę, że to się niebawem zmieni, bo już powoli tak się dzieje.

– Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu studia?

– Niektórzy goście, którzy zasiadają w studiu na zadane pytanie nigdy nie odpowiadają. Już, gdy gość zaczyna odpowiadać, wiem, że nie będzie to odpowiedź na moje pytanie. Wtedy trzeba sobie radzić. Inni z kolei odpowiadają bardzo zwięźle i wtedy trzeba dopytywać i drążyć temat. Są też tacy, którzy opowiadają o sobie, jakie by to nie było pytanie.

Materiał w ramach cyklu Kobiety/Sport/Biznes jest tworzony we współpracy z ORLEN.