Artykuły 20 maja 2022

Ciemne wieki NBA, czyli jak liga stanęła na krawędzi upadku

autor: Mateusz Mazur
Tarcia na tle rasowym, bijatyki, niska oglądalność i brak telewizyjnych transmisji, narkotyki i niski poziom sportowej rywalizacji - to tylko część problemów z jakimi musiała zmagać się NBA u schyłku lat 70. XX wieku, czyli okresu, w którym przyszłość National Basketball Association stanęła pod ogromnym znakiem zapytania. Kiedy światełko w tunelu zdawało się już powoli przygasać, w NBA pojawiły się trzy nazwiska, które najsilniej przyczyniły się do tego, że organizacja przetrwała. Byli to: David Stern, Magic Johnson oraz Larry Bird. 

Lata 70. XX wieku były okresem, w którym całe Stany Zjednoczone trapione były problemami związanymi z przemianami społeczno-kulturowymi. Od oficjalnego zniesienia segregacji rasowej nie upłynęła nawet jedna dekada i trudno było się spodziewać, że Amerykanie wychowani w czasach gdy nazwisko Martina Luthera Kinga było nadal zupełnie obce, z dnia na dzień zmienią swoje przekonania. Nie inaczej wyglądało to również w amerykańskim sporcie. Rasizmu nie dało się od tak wykorzenić.

Kamieniem milowym okazał się w tej kwestii sezon 1979, kiedy to New York Nicks zostali pierwszą drużyną, która w swoim składzie miała wyłącznie czarnoskórych koszykarzy. – Nie chodzi o to co działo się w Nowym Jorku, chodzi o to, że fani ze wszystkich miast obecnych w NBA dobitnie pokazywali nam, nie tylko co sądzą o nas jako rywalach, ale również co sądzą o nas, jako czarnoskórych zawodnikach – wspomina gwiazda Knicks, Earl Monroe.

Postawa klubu z Nowego Jorku spotkała się z ciepłym przyjęciem w niektórych środowiskach, jednak doprowadziła również do sytuacji, w której spora część kibiców atakowała Knicks, nadając im rasistowski przydomek. Zdecydowanie nie wyglądało to, jakby rasizm i segregacja rasowa w Stanach odeszły w niepamięć. Podziały nadal były boleśnie widoczne, a niemal każdy czarnoskóry koszykarz miał świadomość, że w tym wszystkim chodzi o coś większego niż samą koszykówkę.

Mecze z odtworzenia

Nawet najważniejsze spotkania pokazywane były w telewizji w porze nocnej, z odtworzenia. NBA mierzyła się w latach 70. ze sporym problemem z przyciągnięciem uwagi kibiców, który wkrótce przerodził się w problem z pozostaniem na powierzchni. National Basketball Association kojarzona była z ociężałą koszykówką, której na dobrą sprawę nikt nie chciał oglądać. Wszystko to przypominało raczej chaotyczną zabawę w rzuty za trzy punkty, a poziom rywalizacji nie dorównywał nawet temu prezentowanemu przez zawodników gdy liga stawiała jeszcze swoje pierwsze kroki.

W NBA mieliśmy 17 drużyn, które w większości działały w największych miastach USA. W kluby pompowano więc niemałe kwoty i wydaje się, że w dużej mierze to uchroniło ligę przed upadkiem w chwili gdy kibice przestali chodzić na mecze, a transmisji spotkań zaczynało brakować również w telewizji. Z takiego obrotu spraw na pewno nie byli jednak zadowoleni ludzie, do których te pieniądze pierwotnie należały. Gdyby NBA nie udało się wyjść na prostą, najprawdopodobniej prędzej czy później w kasach klubów zabrakłoby również środków finansowych.

Przypomnijmy, że była to epoka, w której coraz prężniej i z coraz większym rozmachem rozwijała się NFL, a na wyobraźnię kibiców niezmiennie silnie oddziaływała Major League Baseball. Sprawiło to, że nadawcy telewizyjni nie zamierzali poświęcać czasu antenowego pokazując mecze organizacji, która chwieje się w posadach. Zresztą nawet gdyby to zrobili, nie mogliby liczyć na zbyt dużą widownię, więc najzwyczajniej w świecie transmitowanie meczów NBA stało się nieopłacalne. Mało kto potrafił silić się na optymizm. Nic nie zwiastowało bowiem, że lata 80. będą oznaczać dla National Basketball Association nowe rozdanie.

Bójki i narkotyki

Przemiany zachodzące na terenie całych Stanów Zjednoczonych nie pomagały NBA uporać się ze swoimi problemami. – Kibice mówili: “Ehhh… nie wiem czy chce to w ogóle oglądać” – wspomina były koszykarz Los Angeles Lakers, Spencer Haywood. – Mówiło się, że NBA stanie się ligą czarnych, a my w tym wszystkim też nie pomagaliśmy. Nie byliśmy raczej zbyt wyrafinowani – dodaje były zawodnik Los Angeles Lakers.

Spencer Haywood był zresztą uosobieniem wszystkich kłopotów, z którymi mierzyły się wówczas władze ligi. Pod koniec lat 70. koszykarz został wyrzucony z Lakers po tym, jak przed finałowymi meczami z 76ers koledzy z drużyny znaleźli go kompletnie odurzonego. Haywood od lat zmagał się z uzależnieniem od kokainy, które finalnie wzięło górę i pozbawiło go udziału w finałach, które dały początek dynastii Lakers.

W latach 70. 75% koszykarzy NBA zażywało kokainę, a co dziesiąty odurzał się jeszcze mocniejszymi środkami. W wywiadzie udzielonemu The Associated Press, Haywood przyznał, że od kokainy uzależnił się na imprezie w Hollywood. – Poszedłem do kuchni około 10:30, a następną rzecz, którą pamiętam jest wyjście z rezydencji około 4:30, tak żeby zdążyć jeszcze wrócić do domu i pójść na trening – wspomina.

Sporo problemów trapiących ligę było widocznych także na parkiecie. Bójki wybuchały średnio co drugi wieczór i często nie miały nawet konkretnej przyczyny. Podczas meczu pomiędzy Houston Rockets i Los Angeles Lakers Rudy Tomjanovich wbiegł na parkiet, aby uspokoić awanturujących się kolegów z drużyny. Dostrzegł go zaangażowany w bijatykę Kermit Washington i wymierzył Tomjanovichowi cios w twarz. Koszykarz padł na parkiet i długo leżał w stale powiększającej się kałuży krwi. Zawodnik Rockets doznał złamania kości policzkowej, nosa i szczęki, a w wyniku całego incydentu omal nie stracił życia.

– Dlaczego ktoś o zdrowych zmysłach miałby chcieć być związany z tą ligą? – stwierdził, nawiązując do ciemnych wieków NBA, były dyrektor ligi Rick Welts, który wówczas aktywnie starał się poszukiwać nowych sponsorów. Patrząc na wszystkie te historie, raczej trudno jest się z nim nie zgodzić.

Drugie życie

Pod koniec lat 70. w biurach NBA coraz częściej pojawiał się mało znany prawnik nazwiskiem David Stern. Stern pomagał lidze podczas procesu wytoczonego przez Spencera Haywooda. NBA nie chciała dopuścić koszykarza do draftu, gdyż ten nie ukończył jeszcze studiów. W związku z tym Haywood poszedł z całą sprawą do sądu, który przychylił się do jego argumentów i stwierdził, że NBA musi pozwolić mu występować w lidze. Doprowadziło to do powstania precedensu, w którego w kolejnych latach skorzystało wielu młodych zawodników, a dziś fakt zgłaszania się do draftu przez graczy ligi akademickiej jest już normą.

Spencer Haywood

Im dłużej jednak David Stern współpracował z obecnymi władzami NBA, tym bardziej dostrzegał potrzebę zmian w całej organizacji. Stern uważał, że liga potrzebuje swoistego oczyszczenia i rebrandingu. – Byliśmy w miejscu, w którym trzeba było zrobić wiele rzeczy: pozbyć się narkotyków i ponownie wrócić do gry – wspomina Haywood. Stern, który w 1984 roku został komisarzem ligi był pierwszym zwiastunem nadchodzących zmian.

W dużej mierze do uratowania ligi przyczyniła się jednak pewna rywalizacja, której początek sięga sezonu 1979/80. To właśnie wtedy w NBA pojawiło się dwóch debiutantów, którzy przez najbliższą dekadę walczyli między sobą o najważniejsze trofea. Magic Johnson i Larry Bird. To oni sprawili, że kibice wrócili na stadiony i przed telewizory. Oni dostarczyli lidze lekarstwa na toczące ją choroby. Rywalizacja Magic vs Bird dała NBA drugie życie, a David Stern dopilnował, by organizacja tej szansy nie zmarnowała.

betcris-promocja-cashback500-900x200-new