Michał Korościel: kibic żużlowy jest najbardziej swojski [WYWIAD]
Michał Korościel, komentator Eurosportu i Eleven Sports, który specjalizuje się w żużlu i skokach narciarskich, w rozmowie ze SportMarketing.pl zdradza, jak pokochał czarny sport. Wyjaśnia też, dlaczego speedway jest unikalny.
Bartłomiej Najtkowski, SportMarketing.pl: Jak do tego doszło, że zainteresował się pan
żużlem? Specyfika tego sportu polega na tym, że jest popularny tylko w kilku województwach.
Michał Korościel, komentator Eleven Sports i Eurosportu: – Tak się składa, że pochodzę z
województwa lubuskiego, czyli z tego obszaru na mapie Polski, gdzie żużel cieszy się dużym
zainteresowaniem. Speedway spodobał mi się od samego początku. Gdy miałem 7 lat, ojciec
zabrał mnie na mecz do Zielonej Góry i oglądam zawody już od ponad 30 lat.
Jeśli chodzi o pracę komentatora, zaczynał pan od żużla?
– Tak, zdecydowanie. Gdy zacząłem pracować w radiu akademickim, najpierw relacjonowałem zawody żużlowe, później podobnie było w Radiu Zielona Góra. Po przeprowadzce do Warszawy trafiłem do Radia ZET, a z czasem skontaktowało się ze mnie kierownictwo Eurosportu, który kupił prawa do żużlowych mistrzostw Europy. Osoby odpowiedzialne za obsadę komentatorską w tej stacji wiedziały, że mam pewne doświadczenie żużlowe i tak to poszło. Zacząłem komentować w Eurosporcie, później pojawiło się Eleven i tak to trwa.
Zajmuje się pan dwiema dyscyplinami, które zupełnie się różnią. Żużel wymaga od komentatora dużej ekspresji, natomiast w skokach narciarskich przez znaczną część
zawodów jest raczej spokój. Napięcie rośnie dopiero wtedy, gdy do akcji wkracza czołowa dziesiątka.
– Zgadza się. Przy skokach narciarskich, gdy skaczą ci słabsi skoczkowie, to jest nawet trochę bardziej gawędziarstwo niż komentowanie, budowanie wielkiego napięcia. Spokojniej się mówi, inaczej, bo to jest sport towarzyszący trochę Polakom w weekendy. Stąd dość rzadko podnosi się głos. Chyba że pojawiają się znakomite skoki na końcu. Wtedy trzeba się trochę przestawić, ale to jest też inna pora roku. Latem człowiek ma więcej energii i jest inaczej, niemniej i to, i to bardzo lubię.
Większą satysfakcję daje panu komentowanie PGE Ekstraligi czy Grand Prix?
– Grand Prix, choć uważam, że liga też jest bardzo fajna. Tak czy inaczej mam wrażenie, że w
Grand Prix jest wyższy poziom sportowy, bo rywalizują najlepsi żużlowcy na świecie.
Wydaje mi się też, że trochę więcej z siebie dają, bo jadą tylko dla siebie. Rzeczywiście to
mnie trochę bardziej ekscytuje, ale w rozgrywkach ligowych, mimo że teoretycznie to nie jest
sport zespołowy, trochę jak w piłce nożnej, są dwie drużyny, których starcie przyciąga uwagę. Do tego dochodzi atmosfera na stadionach, kibice są trochę inaczej nakręceni, więc każdy typ zawodów daje mi frajdę. Ostatecznie w gruncie rzeczy chodzi o to samo, czterech gości, cztery kółka w lewo i ten, kto będzie najszybszy, wygrywa. Niemniej na korzyść Grand Prix działa to, że siłą rzeczy czuć trochę większe napięcie.
Poruszył pan ciekawą kwestię. Często można usłyszeć, że żużlowcy skupiają się na tym,
by zdobyć jak najwięcej punktów, a wynik drużyny jest dla nich kwestią drugorzędną.
To mit czy jednak jest coś na rzeczy?
– To zależy od zawodnika, są żużlowcy, którzy rzeczywiście mają drużynę w nosie, ale
ostatecznie, gdy toczy się walka o duże cele, jak ostatnio w finale PGE Ekstraligi między
Lublinem a Toruniem, widać, że w takich okolicznościach każdemu zależy na wyniku
drużyny i to jest szalenie ważne dla żużlowców.
Jednak nie da się ukryć, że mimo wszystko pojedyncze punkty są dla nich ważniejsze, bo są z tego rozliczani. Im więcej punktów zdobędą, tym więcej pieniędzy zarobią. Są żużlowcy, którzy dowiadują się o wyniku drużyny w połowie meczu albo po zakończeniu spotkania, ale są też tacy, jak w każdej dziedzinie, którzy tym wynikiem meczu żyją. Na pewno nie można wszystkich wrzucać do jednego wora, ale rzeczywiście jest to, tak jak mówiłem, bardziej sport indywidualny niż zespołowy. Dlatego egoistów też nie brakuje.
Komentując mecze z różnych stadionów, już wyrobił pan sobie opinię na temat atmosfery, tego, gdzie komentuje się najlepiej, bo wydaje mi się, że kilka lat temu, gdy Lublin zaczął rozwijać się w dużym stopniu, mówiło się o tym, że jest tam bardzo dobra atmosfera, a teraz w Toruniu jest moda na żużel. Przecież nawet przed tym pierwszym meczem finałowym ujawniono, jak dużo ten klub zarobił na biletach. A zatem gdzie jest najlepsza atmosfera, jeśli chodzi o PGE Ekstraligę?
– To jest trochę tak, że jak jest wynik, to jest atmosfera. Gdy w Toruniu nie było wyniku i na
trybunach były pustki, to nie było atmosfery, ale skoro obecnie rezultaty spełniają
oczekiwania, to jest też gorąca atmosfera. To zawsze idzie w parze. W Lublinie do tej pory
cały czas ta atmosfera jest świetna, ale teraz absolutnym topem jest Toruń. Dlatego cieszę się, że byłem tam jeszcze na zakończenie sezonu na Speedway of Nations.
We Wrocławiu jest bardzo dobry klimat dla żużla od lat. Mimo że oni w tych ostatnich latach
zdobyli tylko jedno drużynowe mistrzostwo Polski, to potrafili o tego kibica zadbać: stadion
jest przepiękny, nie brakuje udogodnień dla fanów, prezes Sparty zwraca uwagę na
marketing, ułatwia kibicom transport, zapewnia odpowiednią trasę tramwajów, by dojeżdżały
na stadion, spiker także potrafi stanąć na wysokości zadania.
Po powrocie Leszna do Ekstraligi w tym mieście, które może pochwalić się najbardziej
zasłużonym klubem dla polskiego żużla, również będzie się oglądało mecze z przyjemnością.
Zielona Góra miała swoje momenty, swego czasu mówiło się o magii Falubazu, tam też była
kapitalna atmosfera. Teraz Toruń pod tym względem przoduje, ale zawsze jest tak, że jeśli
zdobywasz drużynowe mistrzostwo Polski, to pojawiają się kibice i wszyscy mają dobre
humory. Jest to w dużej mierze zależne od wyniku.
Żużlowi kibice tworzą społeczność, która jest mocno zżyta z klubem. O ile w piłce nożnej
np. kluby muszą podejmować szereg działań marketingowych, w żużlu prawdopodobnie
większość fanów towarzyszy ukochanej drużynie od lat i nie potrzebuje wielkich zachęt,
by dopingować swój zespół?
– Coś w tym jest, chociaż świat się zmienia i kluby żużlowe także muszą dbać o marketing. Już nie wystarczy tak jak kiedyś napisać na płocie, że będzie mecz i ludzie sami przyjdą, bo
nawet w tych mniejszych miastach, gdzie żużel jest popularny, mają inne opcje spędzenia
wolnego czasu. Kiedyś w Rybniku, Zielonej Górze czy Lesznie żużel był właściwie jedyną
atrakcją i nie trzeba było nikogo specjalnie namawiać, a teraz ludzie mają koncerty, kina, galerie handlowe, mnóstwo różnych sposobów na spędzenie czasu i by żużel wygrywał z tymi innymi formami spędzania wolnego czasu, to trzeba się o tego kibica postarać.
We Wrocławiu to już dobrze rozumieją, zresztą ta świadomość pojawia się w całej Polsce. Praca w social mediach także istotnie się zmienia, ale zgadzam się, że generalnie kibic żużlowy nadal jest bardziej swojski niż kibic w innych dyscyplinach.
Czy uważa pan że aby być wiarygodnym, nie można przesadzać z z liczbą komentowanych dyscyplin i czy byłby pan w stanie skomentować jakąś trzecią dyscyplinę, by dobrze się orientować i nie improwizować?
– Trudno by było z tą trzecią dyscypliną, bo nie mam aż takiej pasji. Choć często oglądam
sport, nie odważyłbym się. Myślę że nie byłoby najlepszym pomysłem, gdybym komentował
na przykład piłkę nożną, bo nie czuję się ekspertem. Jest dużo ludzi, którzy robią to lepiej,
dlatego uważam, że dwie dyscypliny to optymalna liczba. Niemniej, gdyby człowiek miał
więcej czasu i pojemny umysł, mógłby pewnie komentować nawet trzy dyscypliny. Inna
sprawa, że faktycznie gdyby było tego za dużo, to komentator mógłby stracić wiarygodność.
Jeśli znasz się na wszystkim, to prawdopodobnie nie znasz się na niczym.
W moim przypadku co innego jest komentować, a co innego poprowadzić studio. Dlatego
mógłbym poprowadzić studio do meczu piłki nożnej siatkówki, bo na igrzyskach robiłem to
wiele razy. Czym innym jest rozmawianie z gośćmi, którzy się znają na rzeczy, a czym innym
komentowanie, a zatem mógłbym poprowadzić studio do kilku dyscyplin i myślę, że nie
straciłbym wiarygodności, ale z komentowaniem byłoby gorzej.
Bartłomiej Najtkowski
Więcej Zawód: Dziennikarz Sportowy
Adam Delimat: tłumaczenie wypowiedzi Fernando Santosa było bardzo nietypową historią [WYWIAD]
Adam Delimat od kilku lat realizuje materiały, które można oglądać na kanale PZPN Łączy Nas Piłka. Towarzyszy więc reprezentacji Polski podczas kolejnych zgrupowań, a w rozmowie ze SportMarketing.pl odsłania kulisy. Wspomina także z sentymentem Viaplay, platformę streamingową, w której miał okazję komentować mecze Premier League, wykonując kolejny krok do przodu…