NHL nieśmiało puka do bram Europy
Czy społeczeństwo amerykańskie lubi się dzielić, to kwestia wątpliwa. Na pewno jednak Stany Zjednoczone chcą zarabiać na swoich produktach.
O ile mecze ligi NBA można w Polsce obejrzeć za pośrednictwem stacji Canal+ (notabene właśnie przedłużone zostały prawa telewizyjne do pokazywania spotkań amerykańskiej koszykówki), to rozgrywki NHL są w naszym kraju trochę zapomniane. Tymczasem hokej rodem z Kanady i USA rośnie w europejską siłę…
W przeciwieństwie do swojego koszykarskiego odpowiednika, NHL ma lokaut już dawno za sobą. Od roku 2004 – kiedy rozgrywki hokejowe „nawiedził” ten problem – trwa prawdziwy rozkwit dyscypliny w Ameryce Północnej. Piąty rok z rzędu NHL generuje rekordowy przychód (aktualnie 3 miliardy dolarów) mimo szalejącego po Stanach Zjednoczonych kryzysu ekonomicznego. Umowy sponsorskie z browarami MillerCoors i Molson Coors generują zyski o 33% wyższe, niż kilka lat wstecz. To nie wszystko – organizacja spotkań z serii All-Stars jest bardziej opłacalna ponad dwukrotnie.
Operator rozgrywek idzie krok dalej – czas na promocję National Hockey League na Starym Kontynencie. Pierwszy raz Europa gościła NHL w swoich progach w roku 2007. Anaheim Ducks zmierzyło się z Los Angeles Kings w Londynie i od tego czasu impreza powtarzana jest rokrocznie.
Jaki jest jej cel? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I nie chodzi tylko o sprzedaż pamiątek, a o stałe zainteresowanie europejskich kibiców tymi rozgrywkami. W kuluarach amerykańskich hal hokejowych plotkuje się nawet, że trwają przymiarki do inauguracji europejskiej dywizji NHL. Plan ma być wdrażany na przestrzeni kilkunastu następnych lat, ale sam pomysł jest godny zainteresowania.
Doskonałym dowodem jest ostatnie spotkanie w szwedzkiej hali Ericsson Globe, które otworzyło obecny sezon NHL. Pojedynek New York Rangers z Los Angeles Kings zgromadziło w Sztokholmie masę kibiców. Mimo „piknikowej” atmosfery (skąd my to znamy?), promocję NHL można uznać za udaną.
– Fani mówią o hokeju, oglądają go, i przywiązują się do NHL jak nigdy wcześniej – mówi dyrektor ds. operacyjnych rozgrywek, John Collins.
Problem w tym, że jego entuzjazmu nie podzielają wszyscy zawodnicy. – Kiedy w 2007 roku graliśmy z Kings w Londynie, niektórzy koledzy byli niezadowoleni. W tym roku też czeka nas długa, ciężka wyprawa, ale będzie naprawdę wspaniale – to tylko niektóre z pozytywnych komentarzy dotyczących eskapady do Europy. Większość topowych hokeistów wolałaby jednak zostać w domach. Nic w tym dziwnego, bo niektórzy pokonać muszą prawie 20 tysięcy kilometrów, by zabawić swoich europejskich fanów.
SportMarketing.pl rozmawiał w tej sprawie z Dawidem Dryżałowskim – redaktorem serwisu NHL.COM.PL .
Jak oceniają Państwo zabiegi popularyzujące NHL w Europie? Odnoszą zamierzony skutek?
Osobiście mam dość mieszane uczucia, podobnie zresztą jak fani za Oceanem oraz właściciele drużyn. Chociaż dla europejskiego fana, nie lada gratką jest obejrzenie drużyn NHL grających o punkty, to nieoficjalnie mówi się, że nie każda ekipa chce wyjeżdżać na mecze w Europie i nakładać na siebie dodatkowe obciążenie na starcie sezonu. Stąd obecność drużyn, które często nie grają pierwszych skrzypiec w ligowej rywalizacji (Minnesota Wild, Phoenix Coyotes, St.Louis Blues, Los Angeles Kings). Paradoksem jest jednak to, że aż trzech ostatnich zdobywców Pucharu Stanley’a (oraz jeden finalista) rozpoczynało sezon po naszej stronie Wielkiej Wody. Nie zmienia to jednak faktu, że powrót do domu jest dla tych ekip nieodmiennie trudnym przeżyciem, a bilans pierwszego miesiąca sezonu jest zwykle mizerny.
Rok temu nie podobało mi się, że oprawa spotkań próbowała na siłę zamienić europejskich kibiców w Amerykanów, kompletnie nie biorąc pod uwagę nieco odmiennego stylu oglądania sportu w europejskich halach. To się zmieniło – tegoroczne widowisko w Sztokholmie było o wiele bardziej dostosowane do gustów kibiców, którzy wypełnili Ericsson Globe Arena w stolicy Szwecji.
Czy Europa może być nowym rynkiem "zbytu" meczów tej ligi? Będzie to opłacalne w kontekście ekonomicznym?
Może, chociaż w naszym kraju specjalnie tego się nie odczuwa. W takich krajach jednak, jak Szwecja, Czechy, Finlandia, bądź Niemcy czy Szwajcaria, NHL zdobywa coraz większą popularność. Wedle danych z 2010 roku, 20% ruchu generowanego na oficjalnej stronie NHL stanowili kibice z Europy – to niezły wynik, jak na ligę, której mecze ogląda się przeważnie około 1 w nocy lokalnego czasu.
NHL stara się przyciągnąć fanów nie tylko serią NHL Premiere – mecze w weekendy często rozgrywa się popołudniami, by kibice w Europie nie musieli zarywać nocy, a strona NHL.com jest dostępna w kilku wersjach językowych. Poza angielską, mamy także szwedzką, rosyjską, niemiecką, czeską, słowacką, czy fińską. Warto zaznaczyć, że nie są to po prostu tłumaczenia wersji podstawowej – każda ze stron nieco różni się zawartością, kładąc nacisk na zawodników z danego kraju.
Nie oznacza to, że nie ma wpadek. Do teraz NHL jest w trakcie dogrywania detali umowy telewizyjnej ze stacjami nadającymi na Starym Kontynencie, nie zawsze negocjując z najbardziej poważnymi graczami. Nieładnie potraktowano także kibiców ze Skandynawii – w momencie podpisania kontraktu, już po rozpoczęciu sezonu, ogłoszono im, że wykupione dotychczas konta Gamecenter (transmisje wszystkich meczów przez internet) tracą ważność. Na całe szczęście, łaskawie obiecano zwrot pieniędzy.
Jak lokaut w 2004 roku wpłynął na rozgrywki?
Co ciekawe, z punktu widzenia jakości rozgrywek, było to wydarzenie pozytywne. Pomijając kompletną katastrofę, jaką było odwołanie sezonu, NHL spisała się na piątkę z plusem, odbudowując się z ruin. Lokaut stał się pretekstem do pociągnięcia grubej kreski między „starą”, a „nową” NHL, a najbardziej widocznym symbolem zmian stała się zmiana reguł. Przepisy oraz sposób ich egzekwowania zmieniono tak, by większe szanse mieli zawodnicy mniejsi, za to szybsi i bardziej utalentowani. W porównaniu z końcówką lat 90. oraz początkiem XXI wieku, była to zmiana szokująca – kibice do dziś bez większego żalu nazywają czasy tuż przed lokautem erą „martwego krążka”, co ilustruje nierzadko ślimaczącą się i rwaną grę. Co istotne, koniec lokautu dał NHL także nowe twarze, których liga potrzebowała po zmierzchu Wayne’a Gretzky’ego, Mario Lemieux, czy Jaromira Jagra. Nowymi „lokomotywami” stali się Sidney Crosby i Aleksander Owieczkin, a NHL odświeżyła nawet wizerunek, zmieniając logo. Zmiany na lodzie oraz zmiany poza nim, w połączeniu z niezłym zarządzaniem i świetną, spójną prezentacją marketingową spowodowały, że NHL jest w najlepszej kondycji od wielu lat, w zeszłym roku odnotowując rekordowy przychód oscylujący w okolicach 2,9 miliarda dolarów.