Sebastian Staszewski: TikTok jest platformą przyszłości [WYWIAD]
Sebastian Staszewski ma bogate doświadczenie dziennikarskie. Pracował już w gazetach, mediach internetowych i stacjach telewizyjnych, m.in. Polsacie Sport i TVP Sport, którego był redaktorem naczelnym. Jest autorem dwóch książek (autobiografii Sławomira Peszki i publikacji o kulisach reprezentacji Polski prowadzonej przez Adama Nawałkę). Porozmawialiśmy z nim o dynamicznej ewolucji mediów sportowych w Polsce, najciekawszych tendencjach w tej branży i roli mediów społecznościowych w odbiorze futbolu w obecnych czasach.
Bartłomiej Najtkowski, SportMarketing.pl: Czy obecnie w mediach sportowych już trendem jest to, że dziennikarze z największych redakcji mają swobodę, by współpracować też z mediami internetowymi?
Sebastian Staszewski, publicysta sportowy i pisarz: – Zdecydowanie, dziś to standard. Kiedyś tych możliwości nie było zbyt wiele, istniały dwa, trzy kanały telewizyjne, kilka stacji radiowych, kilkanaście tytułów prasowych. Dziennikarze byli związani przede wszystkim ze swoimi redakcjami macierzystymi, czasem odwiedzili telewizję albo nagrali „setkę”, ale to wszystko.
Dzisiaj możliwości są znacznie większe, począwszy od kanałów na YouTube, jak Meczyki.pl czy Kanał Sportowy, po formaty internetowe telewizji czy możliwości współpracy ambasadorskiej dla firm z branży bukmacherskiej, aż po tworzenie kontentu dla innych podmiotów. Pracodawcy – trochę to rozumiejąc, a trochę nie mając wyboru – zaczęli patrzeć na pojawianie się ich pracowników w innych mediach przychylniejszym okiem.
Nastąpiła zmiana w myśleniu?
– Dawniej przeważało konserwatywne podejście: ja ci płaciłem pensję, więc całą swoją pracę miałeś wykonywać u mnie. Obecnie, w dobie mediów społecznościowych, gdy bywa, że dziennikarz ma większe zasięgi niż profile jego redakcji na Twitterze czy Instagramie, nastąpiła zmiana. Przełożeni, by nie stracić pracownika, godzą się na to, by występował on w innych rolach, w innych mediach. Tu był ekspertem, tam wziął udział w programie, gdzie indziej napisał felieton. Coraz rzadziej można spotkać dziennikarzy związanych wyłącznie z jedną redakcją.
Pewnym novum jest postawienie na większą interakcję z widzami. Mam na myśli działania komentatorów Eleven Sports i Viaplay, którzy zachęcają widzów do dzielenia się przemyśleniami w social mediach. Wydaje się, że tak postępują głównie stosunkowo młodzi dziennikarzy, starsi niekiedy patrzą na to sceptycznie.
– Nie należy generalizować. Można wymienić wielu doświadczonych dziennikarzy, którzy przeczą tej tezie, chociażby Romana Kołtonia, Krzysztofa Stanowskiego czy Jacka Laskowskiego. Oni uwzględniają głosy widzów, śledzą trendy, skutecznie dostosowują się do rzeczywistości, która ich otacza. Zresztą nie mają zbyt wielkiego wyboru. Kiedy Laskowski komentuje mecz, w tym samym czasie pojawiają się głosy dotyczące tego co powiedział. Gdy Kołtoń oceni coś w studiu, ludzie natychmiast weryfikują fakty, informacje. Po prostu nie da się tego wszystkie ignorować.
W gruncie rzeczy niekiedy odbiorcy mogą współpracować z dziennikarzami, jeśli chodzi o kwestie merytoryczne?
– Oczywiście. I to rewolucja, bo w przeszłości taka kooperacja była właściwie niemożliwa. Jasne, ktoś mógł zadzwonić do redakcji albo wysłać list, ale niewiele osób traktowało to poważnie. Teraz jest inaczej. Pamiętam kilka sytuacji, gdy komentator popełnił na antenie błąd, ktoś na Twitterze mu to wypomniał, a on za pięć minut przeprosił i podziękował za zwrócenie mu uwagi. Media nie tworzą kontentu już tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy je recenzują. Nikt nie udaje, że te głosy do nas nie docierają. Postawa wyparcia w tym przypadku byłaby zresztą biznesowym samobójstwem.
Dziennikarze angażują też odbiorców przy tworzeniu treści?
– Coraz częstsze są sytuacje, gdy dziennikarze przed przeprowadzeniem wywiadu zachęcają osoby je obserwujące do zadawania pytań. Kilka lat temu sam stworzyłem na moim kanale Po Gwizdku format „Bez ściemy”. Czasami ktoś pyta: „A to już sam nie potrafisz wymyślić pytań?”.
Oczywiście, że potrafię, od szesnastu lat to moja praca, ale ja wywiadów zrobiłem już tysiąc. Natomiast dla kibica możliwość zadania pytania reprezentantowi Polski czy trenerowi czołowej drużyny Ekstraklasy jest dużą frajdą. I taki format jak mój daje im taką możliwość.
W ostatnich latach zarysowała się ciekawa tendencja: dziennikarze sportowi stali się jednoosobowymi markami. To pewnie wynika z tego, że jest coraz więcej publicystyki w Internecie, dodatkowo dziennikarze tworzą własne kanały. Oczywistym przykładem jest kanał Tomasza Ćwiąkały, ale możemy wymienić też chociażby Mateusza Święcickiego.
– Przede wszystkim Romana Kołtonia, który chyba jako pierwszy zaczął budować w Internecie dużą społeczność interesującą się tym, co Roman ma do powiedzenia. W pewnym sensie jego kanał, czyli Prawda Futbolu, był prekursorem wspomnianego trendu. Podobnie jak Polsport Michała Pola.
Oczywiście, ale chodzi mi o to, że dawniej dziennikarze, jeśli już, to sporadycznie tworzyli na własną rękę treści publicystyczne.
– Bo nie mieli gdzie ich tworzyć. Napisali felieton do swojej gazety i koniec. Paweł Zarzeczny czy Janusz Atlas w latach swojej świetności nie mogli stworzyć autorskiego kanału na YouTubie czy założyć konta na Twitterze. Bo nie było YouTube i Twittera. Dziś dziennikarze mają takie narzędzia i skutecznie z nich korzystają.
A propos Pawła Zarzecznego, to jest dobry przykład, ponieważ gdy stworzył „One Man Show”, dbał właśnie o interakcję z odbiorcami, nie wywyższał się. To była specyficzna relacja z ludźmi, którzy oglądali ten program.
– Zarzeczny już wcześniej był pionierem, współtworząc program „Hyde Park” w Orange Sport, gdzie odbierał telefony od ludzi. Dziś to oczywiście normalka, ale ta formuła w światku dziennikarstwa sportowego była wówczas rewolucyjna.
Od kiedy dziennikarze mają kontakt z odbiorcami, mogą z nimi dyskutować: zgadzać się lub polemizować?
– Wydaje mi się, że narracja o otwarciu się mediów, skracaniu dystansu, wymaga zastrzeżenia, iż znaczny postęp w tym aspekcie nastąpił w wyniku rozwoju mediów społeczniościowych. Został on po prostu wymuszony. Dzisiaj kontakt z twórcami jest bezpośredni, dwadzieścia lat temu nie było takiej możliwości. Mam tego świadomość, bo przygodę z dziennikarstwem zaczynałem w 2007 czy 2008 roku: nie było wtedy informacji zwrotnej, raczkowały komentarze, zazwyczaj anonimowe, które się ignorowało. Zmianę mindsetu wymusiła rozwijająca się błyskawicznie technologia.
Tradycyjna publicystyka telewizyjna, programy takie jak Liga+Extra czy Cafe Futbol, straciły na tym, że pojawiła się dosyć duża konkurencja. Znamienne jest też to, że Canal+Sport, Polsat Sport czy TVP tworzą youtubowe formaty – zapowiedzi i podsumowania. Widać, że największe stacje otwierają się na widza, który szuka treści w Internecie. Nie wszystko jest w telewizji, ale też w sieci. Jest to reakcja na konkurencję Meczyków czy Kanału Sportowego?
– Tak, przy czym nie jest to kwestia ostatnich dwóch czy trzech lat. Pamiętam, jak w 2016 czy 2017 roku, gdy rynek mediów wyglądał całkiem inaczej, w Polsacie Sport dbaliśmy także o Internet. Tak powstała chociażby „Dogrywka Cafe Futbol”, emitowana na stronie Polsatsport.pl po głównym, telewizyjnym wydaniu Cafe Futbol. Natomiast dziś konkurencja jest znacznie większa i świetnie! Nie trzeba mieć dużych budżetów, by robić merytoryczne programy. Przykłady Święcickiego, Kołtonia czy Ćwiąkały pokazują, że nie trzeba wiele, by realizować ciekawe formaty. Kiedyś kanał Łukasza Jakubiaka, który korzystał z dwóch telefonów, bez zaplecza telewizyjnego, był modelowy pod tym względem. Pan Łukasz pokazał, że się da. Dziennikarze sportowy udowodnili, że oni także potrafią, często nawet lepiej.
Trendem, który dopiero nadejdzie, będzie tworzenie treści na TikToku. To wiąże się z tym, że młodzi ludzie nie są w stanie przez dłuższy czas skupić się na jednej czynności, na oglądaniu całego meczu np. Pionierem, jeśli chodzi o krótsze dwu, trzyminutowe materiały na tej platformie jest chyba w Polsce Mateusz Święcicki. Można zakładać, że on przetarł szlak, a wkrótce dołączą kolejne znane postaci?
– Zgadzam się, TikTok jest platformą przyszłości. Młodzi ludzie nie są w stanie się skupić przez długi czas na czytaniu książki, filmie, który oglądają na trzy razy na Netfliksie. Ich uwaga jest rozpraszana na co dzień i odbija się to podczas konsumowania treści. TikTok, który pozwala przygotować krótkie, dynamiczne formy, pokazujące natomiast esencje i spełnia ich oczekiwania.
Jednak jest to też bardzo wymagająca forma, trzeba odpowiednio się wstrzelić, zaoferować ludziom viral, by odbiór był znakomity. Dziennikarze, którzy będą mieli ciekawe pomysły, już w ciągu najbliższych dwóch lat powinni monetyzować swoją aktywność na TikToku.
Jeśli chodzi o strategie marketingowe klubów Ekstraklasy, zastanawiam się, kogo można wyróżnić. Bez wątpienia diametralnie zmieniło się postrzeganie treści, które publikuje Lech Poznań. Widać większą kreatywność, ale może poda pan inny przykład?
– Jesienią byłem w większości klubów Ekstraklasy, prowadząc w nich szkolenia z zakresu współpracy z mediami, budowy marki osobistej, komunikacji kryzysowej. Miałem więc okazję porozmawiać z ludźmi, którzy ten kontent tworzą. I wydaje mi się, że dziś Ekstraklasa jest o lata świetlne względem tego, co obserwowaliśmy choćby dekadę temu. Kluby przygotowują materiały i treści na wysokim poziomie. Kiedyś wzorem była Wisła Płock.
Dzisiaj niezły poziom prezentuje większość klubów. Jeśli miałbym wyróżnić jeden, to uważam, że najlepiej radzi sobie Legia Warszawa. Zdjęcia, plakaty, grafiki, jakie są dołączane do zapowiedzi meczów, efekty w social mediach – widać, że tam sztab ludzi wykonuje kawał dobrej roboty, wykazując się kreatywnością. Legioniści ścigają się dziś głównie z Lechem Poznań, Zagłębiem Lubin, Górnikiem Zabrze, Rakowem Częstochowa. Widać, że prezesi w tych klubach zaczęli inaczej postrzegać działy mediów i marketingu. Wiele organizacji na Zachodzie mogłoby podpatrywać pod tym względem nasz rynek.
W przypadku skromniejszych klubów akcje marketingowe mogą być udane, jeśli te kluby znajdą i będą podkreślać swoją tożsamość (dawniej Warta Poznań i projekty proekologiczne). Wydaje mi się, że tego typu inicjatywy realizowała dotąd też Puszcza Niepołomice. Mamy tu wspólny mianownik – choć nie jest to liczna społeczność kibicowska, niepołomiczanie, podobnie jak swego czasu Zieloni, są w stanie zrobić coś błyskotliwego.
– Puszcza jest dobrym przykładem. Zagłębie też ma ograniczoną bazę kibicowską, ale potrafi wykorzystać swoją historię, przypominając o Piotrze Zielińskim, Krzysztofie Piątku, Adamie Buksie, Bartoszu Sliszu, Filipie Jagielle czy Bartoszu Białku. Miedziowi mają wielu fajnych wychowanków czy byłych piłkarzy i na nich budują tożsamość, podkreślają znaczenie akademii. Bardzo ciekawie tożsamość buduje GKS Katowice, a wiemy, że na Śląsku rywalizacja między klubami jest naprawdę zacięta. To jest Górnik, Piast i kilka klubów pierwszoligowych. Spójrzmy jeszcze na Cracovię, która również mocno stawia na aspekt historyczny.
Akcja ze skrzypaczką była popularna przy okazji meczu z Lechem Poznań. Zyskała dużą popularność w mediach społecznościowych.
– Pamiętam też, jak przy okazji meczu z Jagiellonią Lech Poznań rozdawał rogale świętomarcińskie na Podlasiu (jeden z symboli gastronomicznych Poznania). I jest to wspominane w Białymstoku do dziś, zresztą Jagiellonia zrewanżowała się później sękaczami. Jaga niedawno robiła też kulinarne prezenty mieszkańcom Kopenhagi przy okazji meczu w fazie ligowej Ligi Konferencji, co pokazuje, że tego typu akcje można realizować także poza granicami.
To prawda, sękacze z Podlasia robiły furorę w stolicy Danii…
– Otóż to. Niedawno byłem w Serbii. Legia na swój mecz z Baćką Topola zaprosiła byłych serbskich mistrzów Polski. Przyjechał Miroslav Radović, Stanko Svitlica, Mirko Poledica i trener Dragomir Okuka. Każdy z nich dostał koszulkę, spotkał się z zarządem klubu, był na trybunie VIP. Za takie akcje należy się duża pochwała.
A propos szkoleń, o którym pan mówił, czy znajdziemy w polskiej Ekstraklasie piłkarzy, którzy szczególnie interesująco prowadzą konta w mediach społecznościowych. Wiemy, że bardzo mocno oddziałuje wizerunek Lukasa Podolskiego, ale może są piłkarze, którzy udzielają się z przymrużeniem oka, w zabawny sposób?
– Na pewno wspomniany Podolski, lider Górnika, jest bardzo aktywny na Twitterze, Facebooku i Instagramie. Warto pochwalić Iviego Lopeza, gracza Rakowa, który samodzielnie prowadzi swoje media społecznościowe. Gdy kibice do niego piszą, potrafi odpisać im po polsku, pewnie z małą pomocą Google Translator, ale należy to docenić. W Legii kimś takim są Paweł Wszołek, Bartosz Kapustka czy Kacper Tobiasz, piłkarz młodego pokolenia, który buduje umiejętnie markę osobistą. Kamil Grosicki jest natomiast marką, która ciągnie Pogoń Szczecin w górę, podobnie jak Podolski w Górniku. Jesus Imaz w Jagiellonii też wchodzi w interakcje z kibicami.
Pytanie, czy piłkarze powinni wdawać się w kłótnie i spory z kibicami w mediach społecznościowych, jest chyba zasadne. Przykładem, który od razu przychodzi mi do głowy, jest historia Kristoffera Velde z poprzedniego sezonu. Zawodnicy chyba powinni unikać tego typu spięć?
– Tak, były skrzydłowy Lecha miał taką historię, podobnie jak Krzysztof Mączyński, który wszedł w przepychankę słowną z lokalnym dziennikarzem i to się źle dla niego skończyło… Krystian Bielik kiedyś napisał do jednego z użytkowników… „zabawę to ja miałem z twoją matką”. Później usunął obcesowy wpis, ale i tak musiał przepraszać, bo było to niegodne reprezentanta Polski. Dlatego na szkoleniach powtarzałem piłkarzom: interakcja tak, ale tylko pozytywna. Jeszcze żaden piłkarz nie wygrał internetowej przepychanki, więc tracenie na nie siły jest bez sensu.
Jaką ma więc pan radę dla naszych ligowców?
– Żadna rada nie zastąpi myślenia. Jeśli się buduje social media, to trzeba bardzo uważać na wszelkiego rodzaju ryzyko, należy myśleć głównie o budowaniu pozytywnego wizerunku. Wiadomo, że w internecie są sami kozacy i wchodzenie z nimi w interakcje najczęściej kończą się laniem. Dlatego uważam, że lepiej ignorować głosy hejterskie czy zaczepne i skupić się na pozytywnym przekazie, bo wiadomo, że taki agresor zawsze sprowadzi cię do swojego poziomu i pobije doświadczeniem…