Paweł Wilkowicz: największą siłą Viaplay była współpraca różnych krajów [WYWIAD]
29 czerwca przestała nadawać w Polsce platforma streamingowa Viaplay, która miała bogatą ofertę sportową. To dobry czas, by podsumować działalność skandynawskiego nadawcy w naszym kraju. Porozmawialiśmy więc z Pawłem Wilkowiczem szefem redakcji sportowej, który odsłania kulisy tego medialnego projektu.
Bartłomiej Najtkowski, SportMarketing.pl: Czy można pokusić się o opinię, że kobieca
piłka i dart to dwie dyscypliny, które Viaplay spopularyzowało w Polsce?
Paweł Wilkowicz, szef redakcji sportowej Viaplay: – Myślę, że było więcej takich sportów,
np. wyścigi Indycar Series. Zawsze dążyliśmy do tego, żeby znaleźć pasjonatów, którzy nie będą pracować z obowiązku, tylko zbudują społeczność na autentyczności. Tak podchodziliśmy do każdego sportu.
Niemniej część z nich cieszyła się większym zainteresowaniem.
– Po prostu niektóre są bardziej popularne w Polsce, inne mniej. Bywa tak, że mimo iż pewne dyscypliny są dziś na początkującym etapie pod względem popularności w Polsce, to wystarczy jedna iskra i wystrzelą, a iskrą będzie polski sukces. I było takich sportów trochę, staraliśmy się o nie dbać jak najlepiej, Czasami mieliśmy poczucie misyjności, chociażby w przypadku piłki kobiecej, którą postrzegaliśmy jako sport przyszłości, świetny pomysł na budowanie więzi. Były same plusy.
Z czego to wynika, że dart w tak dużym stopniu spełnił oczekiwania widzów? Choć
przez lata był pokazywany w Eurosporcie czy TVP Sport, wydaje mi się, że to właśnie
dzięki Viaplay powstała silna społeczność wokół tego sportu.
– Nie chcę przypisywać sobie zasług. Dart zyskał wiele podczas transmisji w TVP, miał już swoje hashtagi i wielbicieli. Wtedy narodził się u nas fenomen mistrzostw świata w darcie, znacznie wzrosła popularność w Polsce, bo szerokiej publiczności pokazał się Krzysztof Ratajski. Żaden szef sportu, niezależnie od tego, jakie ma nazwisko, jak kocha siebie, nie zrobi nigdy dla sportu więcej niż polski sukces, po prostu. Cała sztuka to złapać te fale i nie puścić, ale polska niespodzianka, polski bohater, bohaterka, idolka czynią cuda, wpływają na znaczny wzrost oglądalności i kształtują tę społeczność.
Jednak nie ulega wątpliwości, że Viaplay także ma spore zasługi w promowaniu darta.
– U nas było ponad 120 sesji rocznie z komentarzem fantastycznego duetu Kuba Łokietek-Arek Salomon. I nie byli to jedyni pasjonaci darta w redakcji. Nie udało się przejechać tych czterech lat na jednej redakcyjnej tarczy, musieliśmy ją wymienić, bo ze starej już wszystko się wysypywało. U nas rzucało się w każdej możliwej przerwie, oglądało, jeździło wspólnie na polskie turnieje, do których mieliśmy prawa.
Mateusz Michałowski, nasz wydawca, to kolejna osoba z redakcji zakochana w darcie po
uszy, był naszym reporterem w Gliwicach i na Torwarze. Staraliśmy się pokazywać, że
kochamy sport. I to była taka zasada we wszystkim, co robiliśmy. Ponadto w darcie bardzo szybko się okazało, że warto komentować również te turnieje serii europejskiej, bo mają sporą widownię.
Z czasem okazało się, że warto robić to dwójkowo. Mieliśmy na uwadze, że Kuba, nasz stachanowiec, nie mógł być skazany na samodzielne komentowanie wszystkiego. Ten duet jest fantastyczny przy mikrofonie i poza mikrofonem. Są takimi ambasadorami darta, o jakich każdy sport może pomarzyć.
Sposób, w jaki Viaplay transmitowało mecze Premier League i Bundesligi, był przełomem w polskich mediach? Mam na myśli to, że było kilka streamów jednocześnie, do tego studio czy multiliga.
– Nie myślę takimi kategoriami: przełom, itp. To niech ocenią widzowie. Pokazywaliśmy sport tak, jak sami chcemy go oglądać. Jestem dumny z tego, że do ostatnich kolegiów w maju wszyscy przychodzili z uśmiechem na twarzy, pełni pomysłów, chcieli jeszcze raz pokazać, jak im na tej lidze zależy, jak się na niej znają, zrobić to z pieczątką Viaplay, czyli na wesoło, ale też merytorycznie. Ten entuzjazm trzymał wszystkich do końca, co nie jest możliwe bez szczerej pasji do sportu. Ta pasja bardzo mocno nas łączyła. Pewnych rzeczy nawet nie trzeba było mówić, one były oczywiste. Myślę, że od pewnego momentu ludzie po drugiej stronie ekranu zaczęli to czuć.
A jak wygląda kierowanie taką redakcją jak Viaplay w porównaniu z pracą na stanowisku redaktora naczelnego sport.pl. Wiadomo, że w Viaplay zrezygnował pan z obowiązków typowo dziennikarskich, ale można wskazać podobieństwa, np. jeśli chodzi o zarządzanie tą grupą dziennikarzy?
– Myślę, że podobieństwo jest jedno, to znaczy trzeba sprawić, żeby ludzie chcieli ze sobą współpracować. Z tym że w sport.pl nie budowałem redakcji, po prostu w pewnym momencie z kolegi z pracy stałem się tym kolegą, który jest też redaktorem naczelnym. Można powiedzieć, że zmieniła mi się etykietka. A w Viaplay budowałem redakcję od zera i to jest taka różnica, która determinuje wszystko, bo każda decyzja personalna szła na moje konto i nie mogłem mieć pretensji do nikogo poza sobą samym.
To było mocne obciążenie i odpowiedzialność. W zarządzaniu na pewno są bardzo duże różnice, bo portal nigdy nie przestaje żyć a redakcja w Viaplay funkcjonowała bardziej punktowo: oczywiście przez cały tydzień mieliśmy zebrania, narady, dyskusje, redagowanie, ale jednak to wszystko prowadziło do konkretnego momentu: mówiliśmy „sprawdzam” w pucharowy czwartek, w weekend Formuły 1, w piłkarskie soboty i niedziele. To była duża zmiana rytmu.
Na początku wydawało mi się, że ta praca będzie bardziej policzalna, że jest ileś streamów do obsadzenia, ileś studiów do przygotowania, a w portalu generalnie czerpie się wodę sitem i to nigdy nie jest skończona praca, bo idziesz do domu, nagle wybucha skandal i wracasz do redakcji. Ale okazało się, że jeśli wejdzie się w pracę na całego, to każda jest niepoliczalna i nieskończona.
Dziennikarze pracujący w serwisie informacyjnym i stacji takiej jak Viaplay bardzo się
różnią?
– W telewizji ego jest dużo większe, ale to jest bardzo przyjemne wyzwanie. Fakt, że gdy transmitowaliście Ligę Europy i Ligę Konferencji, w tych rozgrywkach grała Barcelona (LE), a Lech Poznań (LK) nieoczekiwanie dotarł do fazy pucharowej, wpłynął na wzrost oglądalności?
Widownia ligowa to jest stała baza, a puchary to było coś ekstra, Oczywiście, w pewnym sensie te zbiory się przenikają. W końcu kibic Manchesteru United nie kupi dostępu do Viaplay z w związku z występami swojej drużyny w Lidze Europy, bo go już ma, natomiast kibic Barcelony, Napoli, Milanu jak najbardziej. Np. w 2023 w ścisłej czołówce oglądalności u nas, obok m.in. gali KSW, były dwa mecze pucharowe: Barcelona-Manchester United i Lecha z Fiorentiną.
Jeśli chodzi o relacjonowanie Premier League, czy to była nowa jakość na polskim
rynku, zważywszy, że mieliście swojego reportera na stadionach i jak wyglądała
współpraca z centralą Viaplay? Chodzi mi o studio przy okazji niedzielnych meczów.
– Staraliśmy się mieć naszego reportera przy wszystkim, co ważne, nawet wtedy gdy w
ostatnim roku naszej obecności w Polsce pojawiła się nowość: Viaplay Premier Sunday czyli centralne studio ze stadionów, gdzie gośćmi Jules Breach byli stali eksperci Peter Schmeichel, Freddie Ljungberg i Jaap Stam. Miał tam też być jeden wspólny dla wszystkich krajów reporter, ale przekonaliśmy centralę, że powinien tam się też pojawiać Kuba Krupa.
Największą siłą Viaplay jest współpraca różnych krajów, które mają te same prawa i nawet klucz nabywania praw był taki, że te prawa pokrywają się w jak największej liczbie krajów. Stąd u nas taki pakiet, a nie inny, on się powtarza, właściwie jest taką osią praw.
Ta współpraca od pierwszego do ostatniego dnia była jak najbardziej realna. To są nasi bardzo bliscy koledzy rozsiani po całej Skandynawii. Mieliśmy w tygodniu kilka zebrań z
nimi w sprawie Premier League, Formuły 1, wymienialiśmy się pomysłami, kontaktami, informowaliśmy się o planach.
To była jedna z najprzyjemniejszych części tej pracy, więc jak najbardziej to się zazębiało cały czas i każdy z tego korzystał. Natomiast czy to był przełom? Po prostu byliśmy sobą i wykorzystywaliśmy to, co było naszą siłą. Tak, żeby to opakowanie było jak najlepsze, żeby było jak najwięcej smaczków i by każdy, oglądając, czuł, że dowiaduje się czegoś, że to są dyskusje na poziomie.
Mieliście też reportera na stadionach w Anglii, co było dużym atutem Viaplay.
– Kuba Krupa jest wart tyle w złocie, ile waży. Ma niesamowite oko reporterskie, szerokość horyzontów. Sam fakt, że teraz jest dziennikarzem Guardiana odpowiedzialnym nie tylko za tematy sportowe, mówi wiele. Praca z nim była przyjemnością i generalnie uważam, że żeby być szczęśliwym w pracy, trzeba się otoczyć ludźmi lepszymi od siebie i to jest być może jedyna tajemnica.
Jeśli można chodzić codziennie do pracy, w której wszyscy są lepsi w swojej działce i można się od nich uczyć, to jest czysta przyjemność. Kuba przy Premier League to samograj, ale nie zapominajmy o takich zawodnikach jak np. Artur Wichniarek i Radosław Gilewicz, bo byłym sportowcom jest trudniej spełniać się w roli dziennikarza. Obaj
udowodnili, że to może się udać perfekcyjnie.
Artur to jest człowiek nie do zatrzymania w delegacjach i nawet gdy Bayern mówił, że kogoś nie przyprowadzi, to Artur przyprowadzał go sam… Radek ma imponujące kontakty w niemieckojęzycznej piłce. Czy trzeba było porozmawiać z Oliverem Glasnerem, Jogim Loewem, nieżyjącym już Christophem Daumem, zapytać o coś Ralfa Rangnicka, Klausa Augenthalera czy Giovanego Elbera – Radek otwierał nam te drzwi. Ta siatka kontaktów Radka i jego otwartość na to, żeby z byłego piłkarza i trenera stać się dziennikarzem, dała mi ogromną satysfakcję. Myślę, że Radek też ją ma.
To ciekawe, o tych kontaktach niewiele mówiło się w mediach, a przecież to znajomość
absolutnych legend niemieckiego futbolu.
– Artur i Radek nie byli byle kim w piłce niemieckiej i austriackiej, więc naprawdę wiele potrafili osiągnąć za kulisami i oczywiście nie zawsze to się kończyło wywiadem, ale zdaje mi się, że z tych osób, które wymieniłem, tylko Ralf Rangnick nie porozmawiał z Viaplay, bo nie chciał przed EURO wyróżnić jednej redakcji. Bardzo lubiliśmy korzystać z tych połączeń osobistych, np. wysyłając Łukasza Piszczka do Jürgena Kloppa. Wielcy trenerzy byli zawsze otwarci na takie spotkania z byłymi piłkarzami.
Brakowało panu pisania?
– Przede wszystkim czytania, bo niestety bez czytania nie ma pisania. A żeby zacząć znowu dużo czytać, trzeba było przeżyć te pierwsze dwa lata budowania. W pewnym momencie bardzo zaczęło mi brakować długich lektur. Dopiero w Viaplay sobie uświadomiłem, że nie umiem tak długo funkcjonować bez pisania, że zbieranie informacji, stworzenie jakiegoś kawałka tekstu, nawet do szuflady, to jest dla mnie forma dbania o siebie. Zresztą nie jest to chyba nic unikalnego. Tyle że do mnie dotarło to dopiero wtedy, gdy przerwa od pisania zrobiła się bardzo długa.
Przez pierwsze dwa lata to nie było problemem, bo tworzenie redakcji było jak pisanie wielkiego tekstu: zbieranie informacji, układanie sobie tego projektu w głowie, rozrysowywanie, wymyślanie tematów, redagowanie materiałów. Ale po tym jak ruszyliśmy z Formułą 1 już nie przybywały nam nowe prawa, było więcej bieżącego zarządzania, a mniej pracy koncepcyjnej, długiego siedzenia nad jakimś projektem. I zacząłem czuć, że głupieję. Pewnie za dużo było gładzenia ekranu telefonu, a za mało papieru i gdy wróciłem do czytania literatury, wszystko wróciło do normy.
Bardzo pomógł mi Michał Okoński, który miał być tłumaczem biografii Johana Cruyffa, ale
powiedział: „słuchaj, ty znasz holenderską rzeczywistość i uważam, że to ty powinieneś przetłumaczyć tę książkę”. Byłem przekonany, że nie dam rady, nie da się tego zmieścić w moim rozkładzie zajęć. Ale szkoda mi było odpuścić takie wyzwanie.
Policzyłem sobie, że jeśli wygospodaruję pół godziny dziennie, to przez rok te sto siedemdziesiąt parę intensywnych godzin może wystarczyć, by przetłumaczyć sześćset stron. Okazało się, że potrzebna była raczej godzina dziennie. Ale zdążyłem w rok. I odzyskałem to, czego nawet wtedy nie wiedziałem, że szukałem: właśnie to dbanie o psychikę poprzez to, że na koniec każdego dnia miałem stronę czy dwie, coś własnego, swój ślad.
Proszę, by rozwinął pan wątek swoich związków z holenderską piłką. Swego czasu czytałem pana wnikliwy tekst o Johanie Cruyffie w „Kopalni”, a także wspomnianą już biografię wydaną przez SQN. Z czego to wynika, że ma pan tak dobre rozeznanie w tamtejszym futbolu?
– To wynika z miłości: moja żona, kiedy się poznaliśmy, była studentką germanistyki, chodziła na lektorat z niderlandystyki i ja też dostałem zgodę swojego wydziału, by dobrać sobie jeszcze jeden język obcy. Uczyłem się holenderskiego na studiach, a na Erasmusa pojechałem do Lejdy i jeździłem do Amsterdamu na wielki Ajax trenera Ronalda Koemana, który grał w Lidze Mistrzów. Wtedy w Holandii wychodził znakomity magazyn „Johan”, który był takim odpowiednikiem późniejszego „Blizzarda” czy „Kopalni” na polskim rynku. Magazyn o futbolu z ambicjami literackimi: tego nie znałem przed „Johanem”.
On mi otwierał oczy na różne historie piłkarskie, których nie znałem. Uznałem, że warto zagłębić się w holenderski futbol, a ponieważ zza każdego rogu wystawał Johan Cruyff, po prostu nasiąkłem tym i do dziś bardzo lubię tę holenderską kulturę piłkarską, dziennikarską. Zawsze ciągnęło mnie do „brzydkich” języków. Te skandynawskie oprócz niderlandzkiego również bardzo mnie kusiły.
Kiedyś nawet myślałem, żeby na studia wybrać filologię szwedzką albo norweską. Ostatecznie jednak wybór padł na co innego. Ale jakaś słabość do brzmienia tych języków pozostała i to był też jeden z powodów, dla których wybrałem tę pracę. Bardzo też chciałem popracować po angielsku, podszkolić taki angielski korporacyjny i w ogóle doświadczyć, jak się pracuje w zagranicznej firmie, To że to była skandynawska firma, miało ogromne znaczenie.
Nawiązując do pana felietonów, które od kilku miesięcy ukazują się w „Piłce Nożnej”, pisał pan niedawno o Thomasie Müllerze i Jamiem Vardym. W związku z tym zastanawia mnie to, czy brakuje panu takich wyrazistych, barwnych postaci we współczesnej piłce. Oni przede wszystkim ujęli wiele osób swoją autentycznością, ekscentrycznym usposobieniem.
– Zawsze będą takie wyraziste postaci. Ale nie będzie ich dużo, bo każdy sportowiec wie, że otwarcie ust grozi szkodami psychicznymi: zaraz to zostanie przemielone publicznie i zinterpretowane na siedem miliardów sposobów. Oni autentycznie się tego boją, uciekają w bezpieczne formułki, by nie zrobić krzywdy sobie, ani komuś innemu. Natomiast jest taka grupa, która ma na tyle silne wewnętrzne przekonanie, że może żyć świetnie z tym, co o nich mówią inni, ma tę odwagę bycia sobą i potem okazuje się, że ludzie za takimi oryginałami idą.
Myślę, że Thomas Müller jest takim przykładem. Pamiętam, jak Robert Lewandowski mówił o nim z sympatią, że czasami zachowuje się jak głupek. Ale każdy to uwielbia, bo jeśli człowiek mądry zachowuje się jak głupek, to wydaje mi się, że robi to trochę inaczej niż gdy głupek zachowuje się jak głupek.
Czy dobrze współpracowało się ze skandynawską centralą Viaplay? Szwedzi mają inną
mentalność i kulturę pracy niż Polacy?
– Jest wiele mitów na temat Viaplay, a jednym z nich jest to, że współpracowaliśmy ze Szwedami. Cały pion sportowy Viaplay to Dania, moim drugim biurem była Kopenhaga. Oczywiście wiele działów było w Szwecji i szefem całej firmy gdy do niej przychodziłem był Szwed Anders Jensen, ale akurat sport był bardzo duński. Do Sztokholmu latałem naprawdę bardzo rzadko.
Jednak Skandynawowie mają opinię ludzi stonowanych, tak było w tym przypadku, a
może to stereotyp?
– Duńczycy to akurat Latynosi Skandynawii i dogadywaliśmy się fantastycznie. To było dokładnie to, czego szukałem, kiedy zmieniałem pracę. Odkryłem też, jak bardzo różnią się między sobą Skandynawowie i jak bardzo te różnice i odrębność pielęgnują. Lubią sobie docinać, co wprawdzie znałem trochę z biegów narciarskich, obserwując, jak Szwedzi rywalizują z Norwegami, ale teraz miałem to na co dzień. Ta międzyskandynawska szydera jest wspaniała. Dobrze się przy tym wszystkim bawiliśmy.
Bartłomiej Najtkowski
Więcej Wywiady
Ekstraklasa jest jak świetny serial. Co sezon emocje, barwni bohaterowie i zaskakujące zwroty akcji
Ekstraklasa rośnie szybciej niż kiedykolwiek, a wraz z nią zmienia się sposób, w jaki kibice w Polsce i za granicą konsumują piłkę. Lepsze wyniki w Europie, większa frekwencja i rosnąca popularność treści tworzonych przez fanów sprawiają, że liga zyskuje nową widownię. O tym, jak wygląda ta zmiana i jak Ekstraklasa…