04.10.2011 16:01

Jak zarabiać na kick-boxingu w Polsce?

Sporty walki to w Polsce sporty niszowe. Rozmawialiśmy z Łukaszem Pławeckim, znanym kick-boxerem.

Jak zarabiać na kick-boxingu w Polsce?

\"\"
– Mimo młodego wieku, masz na swoim koncie już sporo sukcesów. Przedstaw proszę pokrótce swoją osobę.

– Trenuję dziewięć lat, a od pięciu jestem instruktorem kickboxingu i muay thai. Stoczyłem w sumie około stu walk, w tym 12 zawodowych i ponad 80 amatorskich. Nie pamiętam dokładnie ile wszystkich, bo przez pierwsze dwa lata nie przykładałem wagi do zliczania walk. Zdobyłem drugie miejsce na Pucharze Świata w K-1 oraz Mistrzostwo Polski w Kickboxingu.

– Masz ciekawy przydomek – „Boom Boom”. Skąd pomysł na właśnie taki pseudonim? Przypadek, czy przemyślane działanie?

– Na pierwszym sparingu, nie miałem pojęcia na czym polega walka, a tym bardziej jak należy sparować, szedłem do przodu i cały czas uderzałem przez wszystkie rundy, nie ważne czy trafiałem czy nie, ciągle grad ciosów. Po tym sparingu trener dał mi to przezwisko. No i zostało, wszyscy do mnie tak mówią.

– Sporty walki to wciąż sporty niszowe w Polsce pod względem popularności względem pozostałych dyscyplin. Ciężko jest z pozyskiwaniem sponsorów?

– Ciężko uzyskać jednego solidnego sponsora. Trzeba szukać u siebie lokalnie, łatwiej jest znaleźć firmę ze swojego miasta. Jednak to nie są porównywalne pieniądze do sponsorów drużyn piłkarskich czy innych popularnych sportów. Rozumiem też właścicieli firm, oni nie chcą dawać pieniędzy za darmo, chcą reklamy i trzeba im to zagwarantować. Po gali, kiedy organizator wypłaca kasę, myślę sobie, że brakuje tam jednego zera na końcu. Ale nie jest najgorzej, jak się dobrze poszuka i ma się co zagwarantować to jest szansa znaleźć kogoś konkretnego.

– Skoro jesteśmy w temacie, to ilu masz sponsorów? Ciężko jest się utrzymać z samego kick-boxingu?

– Mam to szczęście, że wspierają mnie dwie firmy od początku 2010 roku, nasza współpraca dobrze się układa i – jeśli mogę – to przesyłam duże podziękowania dla firmy DUET i Nitus. Wcześniej dużo pomogli mi znajomi z Warszawy, którzy wprowadzili mnie w świat zawodowego sportu, pokazali jak nawiązywać kontakty i to oni dopięli szczegóły moich pierwszych umów sponsorskich. Zrobili mi stronę internetową, która była pierwszą stroną zawodnika z kickboxingu. Pamiętam jak wtedy nie jedna osoba mówiła że „się lansuje”, minęło parę lat i teraz każdy, kto coś zdobył, chce się pokazać w internecie.


Z  samego uprawiania sportów walki w Polsce, na pewno ciężko się utrzymać. Ale jak dojdą do tego prowadzenie własnego klubu, treningi indywidualne oraz sponsorzy, to da się żyć. Spędzam codziennie od czterech do ośmiu godzin na sali treningowej, którą traktuję jak swoje miejsce pracy. Podchodzę do tego całkowicie profesjonalnie.

– Kick-boxing przyciąga kobiety jako zawodniczki? Czy występują one raczej w charakterze fanek?

– Na pewno więcej jest fanek niż zawodniczek, ale wiele kobiet próbuje swoich sił na ringu. Na treningach sporo dziewczyn trenuje rekreacyjnie, żeby poprawić sylwetkę i przy tym nauczyć się bronić.

– Uczestniczysz regularnie w największych galach na terenie całego kraju. Jak oceniasz organizację tych imprez?

– Niektóre stoją na dobrym poziomie, i można się nimi chwalić po świecie, ale są też takie, gdzie organizacja leży. W ostatnich latach na szczęście zmienia się to na lepsze, organizatorzy podchodzą do tego bardziej marketingowo, chcą zrobić dobrą galę, na której więcej zarobią. Jedynym minusem ostatnich lat, jest trend do robienia „dziwnych walk“ tzw. „lekarz” kontra „hydraulik” itp. Dobrzy zawodnicy, którzy wypracowali sobie swoją markę przez lata, nie mają gdzie walczyć albo biją się w przed walkach, zarabiając grosze, a takie „dziwolągi” mają walki wieczoru. Dokładnie na odwrót jest w Holandii czy w USA.

– Prócz tego, że jesteś zawodnikiem, pracujesz także jako trener. Jak liczna jest grupa Twoich podopiecznych?

– Mamy około stu osób co miesiąc, dla niektórych to dużo, a dla innych mniej, ale jak na moje miasto (Nowy Sącz – przyp. red.) to bardzo dobry wynik, na pewno jesteśmy tutaj największym klubem. Cieszy mnie to że jesteśmy rozpoznawani w całym kraju. Przed nami sporo inwestycji w salę treningową, będziemy mieć jedno z lepszych miejsc do uprawiania sportów walki w całej Polsce.

– Ciężko być naraz trenerem i zawodnikiem? Rola ucznia i mentora może wydawać się ciężka.

– Prowadzę klub razem z kolegami, którzy też są instruktorami, pomagamy sobie nawzajem w przygotowaniach. Każdy trener, który jest zawodnikiem, musi mieć swojego trenera. Inaczej nie będzie się rozwijał. To dynamiczny sport, trenuję go już kawał czasu, a praktycznie codziennie coś nowego się pojawia.

– Mając własną halę współpracujecie z miastem?

– Współpracujemy z miastem, dużo pomagają przy organizowaniu gali czy innych zawodów. Możemy też liczyć na drobną dotacje, która wystarczy na jeden wyjazd zawodników na zawody.

– Kiedy i w jakich okolicznościach zrodził się pomysł na otwarcie własnej hali?

– Pomysł zrodził się jakieś cztery lata temu, najpierw rozkręcaliśmy klub, mając jedną grupę 15-20-osobową, trenując na sali gimnastycznej. Dużo jeździliśmy po świecie i widzieliśmy jak to wygląda. Zaczęliśmy szukać budynku do wynajęcia. Rok temu trafiło się coś na czego długo szukaliśmy.

– Traktujesz to miejsce, jako zabezpieczenie na przyszłość po zakończeniu kariery zawodniczej?

– Tak, po zakończeniu kariery na pewno zostanę trenerem i będę dalej się rozwijał w tym kierunku. To fajna praca, robię to co lubię, nie nudzę się i mam kontakt z ludźmi – polecam!

– Załóżmy hipotetycznie – zostałeś zaproszony na wykład do szkoły, by przekonać młodych ludzi do podjęcia treningów. Co im powiesz?

– Że chłopcy grają sobie w coś tam, a mężczyźni ciężko trenują…

Rozmawiał Krzysztof Baranowski

Udostępnij
Bartosz Burzyński

Bartosz Burzyński