Aktualności 31 października 2023

Aldona Marciniak: jestem wielką szczęściarą, bo pasja stała się moim zawodem [WYWIAD]

autor: Adrian Janiuk
Aldona Marciniak w obszernej rozmowie opowiedziała o swoim życiu zawodowym, pasji do motosportu i tremie, z którą wiążą się wystąpienia publiczne. Znana dziennikarka zdradziła także, kto jest jej mentorem oraz dlaczego nie została… piosenkarką. Materiał w ramach cyklu Kobiety/Sport/Biznes jest tworzony we współpracy z ORLEN.

Adrian Janiuk, SportMarketing.pl: – Od lat jest pani cenionym ekspertem od Formuły 1 w Polsce. Jak to się stało, że wkroczyła pani do typowo męskiego świata motosportu? 

Aldona Marciniak, dziennikarka Viaplay, przez lata związana z “Przeglądem Sportowym”: – To tak naprawdę bardzo zwyczajna historia. W pewnym momencie mojego życia, gdy byłam nastolatką, otaczałam się sami chłopakami. W liceum więcej czasu spędzałam z kolegami niż z koleżankami. W szkole średniej mieliśmy jedną długą ławkę, w której siedziało z dziesięciu chłopaków i ja. To był ten moment, w którym bardzo mocno wsiąkłam w sport wszelaki. Były takie czasy, że mieliśmy jeden “Przegląd Sportowy” na całą ławkę, który krążył pod nią w trakcie lekcji.

– Już wcześniej, w dzieciństwie ciągnęło panią do samochodów?

– Od zawsze wolałam dostać auta niż lalkę Barbie. Moją ulubioną zabawką był zestaw strażacki Lego, który dostałam w wieku ośmiu lat, a do dziś pamiętam, jak długo musiałam o niego prosić rodziców.

– Kiedy zdała sobie pani sprawę, że dziennikarstwo będzie pani zawodową drogą?

– Zawsze wiedziałam, że jeśli będę dziennikarką, to chcę pracować tylko przy sporcie. Będąc na studiach, wszyscy marzyli, żeby pójść na praktyki dziennikarskie do mediów informacyjnych, do „Gazety Wyborczej” lub „Rzeczpospolitej”. Z kolei ja pragnęłam odbyć staż w “Przeglądzie Sportowym”. To marzenie udało mi się spełnić. Poszłam na praktyki, które w zamyśle miały trwać trzy miesiące, a zostałam na lata w tej redakcji oraz w samym zawodzie.

– Wspomniała pani, że będąc nastolatką interesowała się pani każdym sportem. Dlaczego zatem padło na motosporty, a nie np. piłkę nożną czy siatkówkę?

– Akurat miałam to szczęście, że wtedy do Formuły 1 wchodził Robert Kubica i temat był bardzo głośny. Potrzebował uwagi i ludzi, którzy będą się nim zajmowali. Tak się złożyło, że Cezary Gutowski szukał pomocy. Cezary był wtedy głównym ekspertem “Przeglądu Sportowego”, jeśli chodzi o Formułę 1. To właśnie on nauczył mnie wszystkiego, ale krok po kroku.

– Jaki był ten pierwszy krok w tej nauce?

– Pierwszym zadaniem, które od niego dostałam był wyjazd na tor w Kielcach na Puchar Kia Picanto. Były to pierwsze wyścigi, które miałam okazję i przyjemność relacjonować. Kilka miesięcy później pojechałam na testy Formuły 1. Po roku miałam możliwość wybrać się na wyścig F1. To była drabina, którą trzeba było pokonać, ale robiłam to z radością. Wiedziałam, że to jest jedyna droga, która sprawia, że zamieniasz swoją pasję w pracę. O tym w gruncie rzeczy marzy chyba każdy człowiek. Byłam bardzo podekscytowana i tak zostało mi do dzisiaj.

– Ma pani zatem pracę marzeń.

– Tak, ale z drugiej strony jest to pewnego rodzaju pułapka. Wszyscy mówią, że skoro udało się zamienić pasję w pracę, to nigdy nie jest się w pracy. Patrząc jednak z innej perspektywy, nigdy nie masz czasu wolnego, bo nie chcesz go mieć. Nawet jeśli jesteś na wakacjach, to i tak szukasz informacji w Internecie, żeby wiedzieć, co dzieje się w sporcie. Jest to silniejsze od ciebie, bo nie możesz bez tego żyć.

– Jest pani w pewnym sensie uzależniona od adrenaliny, którą daje sport?

– Tak właśnie jest. Tym bardziej, że cały czas coś się dzieje. W sportach motorowych  w najlepszym wypadku masz miesiąc odpoczynku, w grudniu, gdy kończy się Formuła 1. Jednak już w Sylwestra zaczyna się Rajd Dakar, następnie jest styczniowy Rajd Monte Carlo, a w lutym testy Formuły 1 i zaczyna się wszystko od nowa. Jest to ciągłe życie sportami motorowymi. Ostatni miesiąc w roku to jedyny moment, żeby na chwilę być myślami gdzie indziej.

– Kto na początku dziennikarskiej drogi był pani mentorem?

– Cała redakcja „Przeglądu Sportowego”, jeśli chodzi o warsztat, rzetelność dziennikarską. A jeśli chodzi o Formułę 1, wspomniany wcześniej Cezary Gutowski. Przyszłam do redakcji z wielką pasją i ze wspomnieniami związanymi z Michaelem Schumacherem i Ayrtonem Senną. Jemu jednak zawdzięczam cały background dotyczący wiedzy, tego jak czytać wyścigi, świadomości polityki, która panuje w Formule 1 – a bardzo lubię ten aspekt w tym sporcie. A dziennikarską inspiracją był dla mnie nieżyjący już Andrzej Ziemilski. Świetny dziennikarz, ale także socjolog sportu. Pod koniec swojego życia był felietonistą sportowym w “Rzeczpospolitej”. Z racji wykształcenia socjologicznego pokazywał nam, wtedy nastolatkom, jak można postrzegać sport. Jak sport może łączyć ludzi i przenikać do innych dziedzin życia. To był moment, w którym zapragnęłam być w dziennikarstwie sportowym.

– Co konkretnie ma pani na myśli? 

– Jeśli zabrzmi to zbyt górnolotnie, to przepraszam, ale naprawdę głęboko wierzę, że sport w najtrudniejszych czasach może być pomostem i trampoliną w budowaniu lepszego świata. Sport jest piękny w każdym jego wymiarze. Tego chcę w nim szukać i tak o nim opowiadać. Mam nadzieję, że chociaż trochę mi się to udaje.

– Pani praca wiąże się z częstymi wyjazdami, nierzadko dalekimi. Jest to również spełnieniem marzeń, że ta profesja daje możliwość podróżowania do najdalszych zakątków globu?

– Oczywiście, choć czasami nie jest tylko tak miło i przyjemnie w tej kwestii, jakby mogło się wydawać. Jak pojechałam na pierwsze testy Formuły 1 do Barcelony, myślałam sobie – zobaczę Sagrada Familia, La Ramblę itd. Po wylądowaniu od razu pojechaliśmy na tor, który jest oddalony o kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Spaliśmy w hotelu blisko toru, na którym byliśmy codziennie od godziny 8:00 do 21:00. Po zakończeniu testów udaliśmy się prosto na lotnisko, więc zrobiłam tylko zdjęcie palmy na parkingu i to był cała moja pamiątka z tej pięknej Barcelony. Więcej świata pozwoliły zobaczyć mi rajdy, których specyfika polega na przemieszczaniu się. Wtedy rzeczywiście zaczęłam poznawać miejsca, do których jeździłam. Wyścigi Formuły 1 to często podróż na odcinku hotel-lotnisko-tor i koniec. Nie oznacza to rzecz jasna, że nie jest to wielkim doświadczeniem, bo cały czas jest.

– Jest pani szczęściarą?

– Mam poczucie życia w spełnionym marzeniu, także ze względu na podróże wyścigowe. Często jest to szaleństwo, ale przede wszystkim dziękuję losowi, że mogę to wszystko przeżywać. Nie mogłam sobie lepiej tego wymarzyć. Tak naprawdę nie miałam odwagi, żeby marzyć o tym wszystkim.

– Od zawsze była pani osobą, która nie potrafiła usiedzieć w miejscu? 

– Oj nie, wcześniej tak nie było. Moja praca przez wiele lat była pewnego rodzaju rutyną, choć oczywiście bardzo miłą. Przez lata były to dyżury w “Przeglądzie Sportowym” do godziny 22:00 z hakiem, kiedy moim ostatnim zadaniem było np. spisanie numerów losowania Lotto. Obsługiwałam również wiele innych dyscyplin. Dzięki temu mam także doświadczenie z siatkówki czy tenisa, czyli z dyscyplin, które do tej pory uwielbiam. Ostatnio tak się złożyło, że na urlopie trafiłam na trybuny… Australian Open. Teraz jestem najbliżej Formuły 1 jak się da, ale pamiętam te momenty, gdy oglądałam wyścigi zza biurka w redakcji marząc, żeby tam być. Gdy jestem na prostej startowej, mam poczucie spełnionego marzenia. Nieliczni mają dostęp do tej strefy, dlatego jestem wdzięczna losowi, że mogę się tam znaleźć. Stojąc tam, patrząc na kierowców, słysząc hymn i przyglądając się z bliska temu najpiękniejszemu chaosowi na świecie, cały czas miewam łezkę w oku.

– Od pewnego czasu jest pani na świeczniku jako prowadząca Galę Mistrzów Sportu. Było to największe wyzwanie w karierze?

– Moja pierwsza Gala Mistrzów Sportu wiązała się z olbrzymim, totalnym stresem. Mam jednak to szczęście, że nie widać po mnie, gdy jestem zdenerwowana. Słyszę to przede wszystkim od moich najbliższych. Nie zmienia to jednak faktu, że byłam tak przejęta, że brakowało mi tchu. Tak naprawdę wydawcy zawdzięczam to, że wszystko się udało. Odliczając sekundy do wejścia wydawczyni tuż przed wejściem powiedziała do mnie i do Jerzego Mielewskiego: – A teraz bawcie się dobrze! To jest wasz wieczór. Wówczas ciśnienie całkowicie ze mnie zeszło i zaczęłam się śmiać. Po usłyszeniu tej przyjemnej komendy już jakoś poszło. Z kolei przed ostatnią Galą ciśnienie zeszło, gdy 10 minut przed anteną oblałam wieczorową sukienkę sokiem pomarańczowym. Gdy wyjdziesz z tego, na scenie już nic gorszego się nie wydarzy!

– Poprowadzenie tej uroczystej gali było kolejnym spełnionym marzeniem zawodowym?

– Bez dwóch zdań. Myślę, że nie ma w Polsce dziennikarza sportowego, który nie chciałby poprowadzić Gali Mistrzów Sportu. To jest moment, w którym spływa na mnie coś wyjątkowego. To wydarzenie łączy cały sportowy świat w naszym kraju. Jest to najważniejsza gala sportowa i bycie jej częścią z perspektywy osoby prowadzącej, to ogromne wyróżnienie.

– Zanim wkroczyła pani w świat dziennikarstwa sportowego, najpierw był występ w Szansie na Sukces.

– Najgorsze w tej historii jest to, że byłam w tym programie dwa razy. Za pierwszym razem byłam chora, miałam zapalenie gardła i poszło mi fatalnie. I właśnie ten odcinek z Edytą Górniak poszedł w świat. Za drugim razem poszło mi całkiem nieźle, ponieważ zostałam zaproszona na finał do Sali Kongresowej. Tylko, że tego nie ma w Internecie… Niby w sieci nic nie ginie, a jednak tak się stało, że to przepadło. Wielką przyjemność sprawił mi jednak jeden z moich widzów, który w archiwum TVP wygrzebał ten odcinek i nagrał mi na płytę. Dzięki temu mam pamiątkę z dawnych czasów. Tylko szkoda, że to nagranie nie krąży w sieci, ale cóż, mojej reputacji jako piosenkarki już nic nie uratuje. Może i dobrze!

– A jak pani poszło w Sali Kongresowej? To szczególne miejsce w historii polskiej muzyki.

– Nie poszło… Byłam zestresowana i powiedziałam, że złamałam nogę i nie mogę wystąpić. Po prostu przez potworne nerwy skłamałam. Oczywiście proponowali, że pomogą wejść na scenę. Byłam jednak tak spanikowana, że naściemniałam, że to złamanie z przemieszczeniem i nie dam rady.

– A noga do dzisiaj cała i zdrowa?

– Na szczęście tak, nigdy nie miałam złamanej, ale wtedy strach mnie sparaliżował. Później oczywiście bardzo tego żałowałam. Poniekąd wróciło to do mnie, gdy na deskach Teatru Wielkiego prowadziłam międzynarodową premierę bolidu Alfa Romeo Racing ORLEN. Wtedy przypomniałam sobie, jaka kiedyś byłam przerażona i ile lat czekałam, żeby stanąć na równie dużej scenie. To wydarzenie było transmitowane na cały świat. Pomyślałam wówczas, że coś jednak przez te lata musiałam zrobić dobrze skoro znalazłam się w tym miejscu. Także w walce z własnym stresem!

– Spodziewała się pani, że trwający sezon Formuły 1 będzie przebiegał pod dyktando jednego kierowcy?

– Fakt, jest przepaść i to totalna. Max Verstappen zostawił daleko w tyle nawet swojego kolegę z Red Bulla. Trudno się na to patrzy nam dziennikarzom, ponieważ chcemy zachęcić kibiców, żeby zostali z F1 do końca sezonu. Trudno jest jednak budować narrację związaną z rywalizacją, ponieważ zdajemy sobie sprawę jak bardzo jednostronny jest to sezon. Z drugiej strony musimy być sprawiedliwi – ta dominacja wynika z tego, że zespół Red Bulla zdecydowanie najlepiej wykonał swoją pracę. Formuła 1 opiera się na merytokracji. Jeżeli jesteś lepszy od innych, lepiej pracujesz, to będzie to widać i zbierzesz tego owoce. Nie możemy karać zespołu, w którym pracuje ponad tysiąc osób za to, że jest zwyczajnie lepszy. Byłoby to sprzeczne z duchem sportu. Zasługują na wielkie słowa uznania.