Chcą, a nie mogą. Stadionowa telenowela w Mediolanie godzi w finanse Milanu i Interu
Jeżeli kiedykolwiek, Szanowny Czytelniku, byłeś znużony załatwianiem spraw w polskich urzędach, prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś o włoskiej biurokracji. A wokół niej krążą prawdziwe legendy. Boleśnie na własnej skórze doświadczają tego także dwaj mediolańscy giganci piłkarscy – Inter oraz Milan. Odkąd na przełomie 2018 i 2019 roku kluby poważnie zaczęły myśleć o nowym stadionie, do dzisiaj nie zmieniło się… zupełnie nic!
STADIONOWA KATASTROFA
Kiedy polski piłkarz zamienia Ekstraklasę na Serie A, z pewnością może odczuć różnicę w możliwościach fizycznych rywali, podejściu taktycznym czy ogólnym poziomie sportowym. Ale jest jeden aspekt, w którym w przypadku takiej przeprowadzki poczuje nieprawdopodobny regres. To stadiony.
Przedpotopowa architektura na stałe wdrożyła się w obraz włoskiego futbolu. Obiektami nowymi, dostosowanymi do obecnych czasów i w pełni funkcjonalnymi, dysponują nieliczni – jak Juventus czy Udinese. Na stadionie tego drugiego klubu rozegrany nawet został niedawno mecz o Superpuchar Europy pomiędzy PSG a Tottenhamem.
Inni jednak mogą u siebie oddychać wspomnieniami, ale na pewno nie nowością. I dotyczy to także największych – Milanu i Interu, Romy i Lazio czy Napoli. To nie jest jednak tak, że wszystkim ta sytuacja pasuje i nie postanawiają zmienić absolutnie niczego. Wręcz przeciwnie. Kluby walczą, by poprawić swoją sytuację, ale droga do konkretów jest tak kręta i wyboista, że mimo upływu lat żadnej mety nie widać. Tak jak w Mediolanie.
CHĘCI TO NIE WSZYSTKO
Wszystko zaczęło się na przełomie 2018 i 2019 roku. Inter był już we władaniu chińskiego koncernu Suning, natomiast Milan również mógł zacząć planować długofalowo, jako że poważnie klub potraktował amerykański fundusz inwestycyjny Elliott. Nawet jeśli zamiarem Amerykanów było jak najszybsze zwiększenie wartości klubu i odsprzedanie jego akcji, to przecież przeprowadzka na własny stadion z miejskiego San Siro stanowiłaby olbrzymi atut.
Na początku kluby z Mediolanu zaproponowały miastu, że za pomocą własnych środków postawią mniejszy stadion, na 55-60 tysięcy miejsc (obecnie na mediolańskim kolosie może oglądać mecze niespełna 75 tysięcy kibiców). Cały projekt miał zostać zrealizowany w ciągu 5-6 lat. Zakładał nie tylko budowę nowego obiektu, ale też rozbiórkę obecnego, wysłużonego stadionu, a także postawienie całej infrastruktury towarzyszącej, tj. sklepów czy parkingów.
Choć Milan i Inter byli zdeterminowani, ich zamiary nie spotkały się z przychylnością miasta. Burmistrz Mediolanu, Giuseppe Sala, odwlekał decyzję jak tylko mógł. Jeden z jego nadwornych argumentów dotyczył zimowych igrzysk olimpijskich, które w styczniu 2026 odbędą się także w Mediolanie. Włodarzowi stolicy Lombardii był nie w smak wyburzyć legendarny stadion przed taką imprezą.
Kluby jednak się nie poddawały. Jesienią 2019 roku zaprezentowały projekty dwóch pracowni architektonicznych, a dwa lata później – w 2021 roku – wybrały ten, który wyszedł spod ręki studia Populous. W międzyczasie Rossoneri i Nerazzurri otrzymali informację, że organ zajmujący się ochroną zabytków nie zgłosił żadnych roszczeń względem ewentualnej rozbiórki San Siro.
Mówiąc w skrócie – były pieniądze, został wybrany projekt i Mediolan mógł wreszcie doczekać się stadionu z prawdziwego zdarzenia na miarę trzeciej dekady XXI wieku. Już po tym, jak kluby zdecydowały się na konkretny kształt nowego stadionu, miasto musiało przestać udawać, że temat nie istnieje. Rozpoczął się nowy rozdział w sprawie – konsultacje społeczne.
CIĄGŁE PROBLEMY
A te, jak można się domyślić, przebiegały burzliwie. Już w 2015 roku, kiedy Milan przymierzał się do samodzielnego wybudowania stadionu w innej dzielnicy, nieopodal siedziby klubu, przechadzając się wśród bloków można było zauważyć na balkonach dziesiątki transparentów: „Stadio no qui”. „Stadion nie tutaj”. Mieszkańcy obawiali się, że regularne organizowanie meczów przyciągających co kilka dni dziesiątki tysięcy ludzi z całego świata zaburzy ich spokój i sprawi, że życie domowe stanie się nie do zniesienia.
I tutaj wielu mieszkańców dzielnicy San Siro wyszło z podobnego założenia. Choć oczywiście trudno im było powoływać się na zaburzenie spokoju – przecież mediolański stadion co chwilę przyjmuje na swoje trybuny po ponad 70 tysięcy ludzi – to jednak perspektywa prac, ale też wyburzenia obecnego obiektu dla wielu była nie do przyjęcia. Interweniować zaczęli także aktywiści powołując się na fakt, że znany na całym świecie stadion z imponującymi kolumnami to symbol architektoniczny miasta i pod żadnym pozorem nie można na niego podnieść ręki.
Choć kluby w dalszym ciągu chciały przejść do konkretów, to w wizję oponentów zaczęły wpisywać się władze miasta z burmistrzem Salą na czele. Postawa urzędników od początku nie wyglądała na sprzyjającą budowie nowego stadionu, stąd też jak tylko pojawiły się liczne głosy sprzeciwu, można było wykorzystać je jako podkładkę do dalszego rozwlekania sprawy.
Czas mijał, irytacja Milanu i Interu w zakresie budowy stadionu rosła, pieniądze przechodziły koło nosa. Prezes Rossonerich, Paolo Scaroni, dorobił się wręcz pseudonimu „Stadioni”, jako że cały czas wykorzystywał przestrzeń medialną do mówienia o konieczności postawienia nowego obiektu. Ale temat się nie ruszał.
A MOŻE ZA MIASTO?
W 2023 roku władze klubów miały już po dziurki w nosie słuchania o kolejnych konsultacjach społecznych i potrzebie czasu. Inter zwrócił się w kierunku budowy stadionu tylko na własny użytek w Rozzano, Milan zaplanował to samo w San Donato. Oba miasteczka położone są tuż pod Mediolanem i w granicach aglomeracji, co pozwalałoby kibicom na swobodne dostanie się na mecze, a jednocześnie uwolniło kluby od konieczności pertraktowania z władzami Mediolanu.
Tutaj działania obu mediolańskich klubów przybrały nieco innego charakteru. O ile finaliści ubiegłego sezonu Ligi Mistrzów zapewnili sobie wyłączność do negocjacji w Rozzano, o tyle szefowie z czerwonej części miasta poszli o krok dalej – jesienią 2023 roku przedstawili radzie miejskiej San Donato plan zagospodarowania dzielnicy San Francesco, w której miałby powstać stadion na około 70 tysięcy miejsc. Klub podkreślił, że stworzyłby w ten sposób „nową bramę do miasta” i połączył rozrywkę sportową z okoliczną infrastrukturą.
Co więcej, Milan zakupił akcje firmy, do której należał teren pod potencjalną budowę nowego stadionu. Przy tym klub miał posiadać wsparcie Francesco Squeriego, burmistrza San Donato, który jednocześnie stanął na straży tego, aby o inwestycji nie decydowało powszechne referendum wśród mieszkańców. A ci – jak wiadomo – mogliby być sceptycznie nastawieni do sprawy.
Nawet jednak wobec takiego progresu, przez kolejne dwa lata nie udało się doprowadzić do sytuacji, w której łopata zostałaby wbita w ziemię. Upływały kolejne miesiące, a pojawiały się nieustające problemy – a to z kwestiami infrastrukturalnymi i środowiskowymi, a to z niechęcią mieszkańców, którzy stoją w obliczu tego, że ich miasteczko może stać się ważnym (i głośnym) punktem na piłkarskiej mapie Europy.
W międzyczasie Milan i Inter ponownie spróbowali połączyć siły otwierając się na negocjacje z miastem w kwestii renowacji San Siro. Na samym początku kluby odrzucały tę ideę, jako niezwykle kosztowną i nieprzynoszącą takich profitów jak budowa nowego obiektu, ale skoro do tej pory nie udało się nic zrobić, to postanowiono otworzyć się już na wszystko.
Już w tym roku przedstawiono projekt, który zakłada wyburzenie niespełna 80% obecnego stadionu w Mediolanie, ale też zachowania jego części w ramach pamiątki i oddania honoru legendarnej budowli. W międzyczasie mediolańskim klubom może pomóc fakt, że w 2032 roku mistrzostwa Europy zorganizują Turcja oraz właśnie Włochy. Wkrótce muszą ruszyć jakieś prace, bo przecież nikt sobie nie wyobraża, że taki turniej nie zawita do Mediolanu, a przy obecnym stanie obiektu byłoby to niemożliwe.
Zresztą – w 2027 roku na San Siro miał się odbyć kolejny finał Ligi Mistrzów (poprzednio takie wydarzenie miało miejsce w 2016 roku), ale jesienią 2024 UEFA poinformowała, że do tego nie dojdzie. Władze Mediolanu nie były w stanie zagwarantować odpowiedniej jakości obiektu na ten mecz. I to komentuje się samo.
PIENIĄDZE PRZECHODZĄ KOŁO NOSA
No dobrze, ale jeszcze słówko o liczbach. Dlaczego mediolańskie kluby, znane na całym świecie, tak bardzo walczą o budowę nowego stadionu, chociaż cały czas spotykają się z odmowami? Bo na obecnej sytuacji tracą olbrzymie pieniądze.
Co roku Milan i Inter muszą wydawać po około 4 miliony euro na wynajem stadionu od miasta i bieżące naprawy. Przy tym dysponują obiektem, na którym pojawiają się tylko gościnnie – nie zarabiają na nim 24 godziny na dobę. Każdy, kto choć raz postawił stopę na San Siro, może stwierdzić, że choć pod wieloma względami jest to konstrukcja imponująca, to przy tym totalnie przestarzała i niedostosowana do obecnych standardów. Poczynając od obrzydliwych toalet, na marnym zapleczu gastronomicznym kończąc.
Na podstawie raportu Deloitte za sezon 2023/2024 możemy się dowiedzieć, że wielkie kluby z różnych krajów, które dysponują stadionem na własność, osiągały przychód z dni meczowych na poziomie grubo ponad 100 milionów euro (jak Arsenal, Tottenham, Bayern czy Liverpool), a rekordzista Real Madryt nawet niemal 250 milionów.
A Milan i Inter? Zarobili około 80 milionów euro. To nawet 60-70 milionów euro mniej, niż mogliby w przypadku posiadania swojego obiektu! A mówimy przecież o klubach, które przyciągają kibiców z całego świata, rozgrywają głośne mecze na najwyższym poziomie, a frekwencja na ich domowych meczach jest stuprocentowa – zakup biletu wcale nie należy do najłatwiejszych wyzwań.
Dodajmy do tego kwestie dysponowania prawem do nazwy stadionu, kontrolą pełnej infrastruktury, organizacją koncertów czy innych imprez, z których pieniądze za wynajem obiektu w pełni trafiałaby do klubu…
Jeśli przyjmiemy, że według pierwotnych planów właśnie w okolicach 2025 roku Rossoneri i Nerazzurri mieli już grać „u siebie”, to teraz myśli o stratach pieniężnych w głowach mediolańskich decydentów muszą być jeszcze bardziej natrętne. Klubom nie można odmówić chęci wydostania się z obecnej sytuacji, ale trwa ona już tak długo i przybiera tak nużących odsłon, że w nowy obiekt wierzą już chyba tylko najwytrwalsi kibice. A pieniądze – choćby te do spożytkowania na transfery i wzmacniania poziomu sportowego drużyn – przelatują koło nosa. Nie mówiąc o komforcie korzystania ze stadionu, w którym można skorzystać z normalnej toalety, a nie wyrytej przed dziesiątkami lat dziury w ziemi…
Marcin Długosz
Więcej Artykuły
TVP Sport pokaże mistrzostwa świata w darcie. Trzech Polaków w turnieju
Telewizja Polska pokaże tegoroczne mistrzostwa świata PDC w darcie, które odbędą się w londyńskim Alexandra Palace od 11 grudnia do 3 stycznia. Turniej z rekordową liczbą 128 uczestników i pulą nagród 5 milionów funtów to najdłuższe mistrzostwa świata w historii tej dyscypliny.